10.02.2011

Jak zostać królem (reż. T. Hooper, 2010)




Twórcom "Jak zostać królem" udała się trudna sztuka. Film jest wciągający, choć zbudowany wyłącznie z dialogów (za to jak fenomenalnych). To film kostiumowy, ale nawet na tle innych w swoim gatunku wydaje się być dość oryginalny. Nie ma tu przyjęć, balów, dworskiego splendoru, lecz raczej królewska codzienność, która jest chyba znacznie ciekawsza. Bohaterowie filmu, a więc Książe Yorku, przyszły król Jerzy VI (Colin Firth) i jego żona (Helena Bonham Carter) ukazani są jako zwykli, ciepli i sympatyczni ludzie, mający dystans do zajmowanej przez siebie pozycji. Arystokratyczne pochodzenie nie chroni przed ułomnościami czego dowodem był jąkający się król, mistrzowsko zagrany przez Colina Firtha. Ta rola, o której tak głośno od kilku miesięcy, to rzeczywiście wielki popis jego talentu. Colin jąka się i zacina bardzo wiarygodnie, a do tego jeszcze swoją mimiką i gestami tak potrafi oddawać emocje (co mocno było widać już w "Samotnym mężczyźnie") swojego bohatera, że właściwie mógłby nic nie mówić, a my i tak będziemy wiedzieć co czuje. Tak grać potrafi tylko wielki aktor. Jeśli Akademia oscarowa nie sprawi nam żadnej niespodzianki i statuetki powędrują w tym roku do Firtha i Natalie Portman, będzie to w moim mniemaniu najbardziej trafiony werdykt od lat.

 Ale nie tylko o jąkaniu się jest ten film. To też film o niezwykłym człowieku jakim był Lionel Logue (Geoffrey Rush), niespełniony aktor, który leczył wadę wymowy Jerzego VI. Jednocześnie został jego długoletnim przyjacielem. Bo "Jak zostać królem" jest może właśnie przede wszystkim filmem o samotności, dość powszechnej wśród arystokracji, jeśli przypomnieć sobie liczne inne „królewskie” filmy. A czy król może zaprzyjaźnić się ze zwykłym, niezbyt majętnym człowiekiem z ludu, w dodatku skrajnie ekscentrycznym? Jak się okazuje pokrewieństwo dusz jest niezależne od pochodzenia. 



Końcowa scena filmu, przemówienie króla, sprawiła że zakręciła mi się łza w oku. Lubię filmy o ludziach, którzy zmagają się ze swoimi słabościami, muszą pokonać siebie i dzięki ciężkiej pracy finalnie odnoszą sukces. A o tym właśnie jest ten film. Jednak jestem przekonana, że nie robiłby tak dobrego wrażenia, gdyby nie doskonała obsada. Cała trójka głównych aktorów otrzymała za swoje role nominacje zarówno do Złotych Globów, jak i Oscarów. Nie są to z pewnością nominacje bezpodstawne. Helena Bonham Carter jest mi raczej znana z ról ekscentrycznych kobiet i nie wyobrażałam jej sobie w roli dystyngowanej księżnej. Jednak przemyciła do tej roli sporo luzu, uczyniła z przyszłej królowej kobietę pewną siebie, ale nie wyniosłą, nie sztywną, mającą ogromny dystans do samej siebie (co chyba jednak nie wymagało od Heleny dużego wysiłku), a przy tym niezwykle oddaną mężowi. Jestem pod wrażeniem. Nie gorzej od Heleny spisał się Geoffrey Rush. Jego miny, gesty, ekspresja i sam wygląd są tak charakterystyczne, że trudno być wobec nich obojętnym. Jak nikt Rush sprawdza się w roli lekkich dziwaków. Naprawdę nie wyobrażam sobie całej obsady w jakimś zmienionym składzie. Trudno o to, by w filmie naprawdę wszyscy główni bohaterowie zagrali równie dobrze, a tutaj to się udało.


Na bardzo dobry efekt końcowy zapracowali jednak nie tylko aktorzy. Uwagę zwracają też zdjęcia, scenografia czy muzyka. Film Toma Hoopera jest dopracowany w każdym szczególe. Mimo to jednak uważam, że przegrywa rywalizację z takimi filmami jak "Social Network" czy "Black Swan". Jest bardzo dobry, ale nie zapiera tchu w piersiach, nie odbiera mowy, nie chodzi za Tobą długo po seansie. Tegoroczna oscarowa konkurencja jest moim zdaniem zbyt silna. Trzymam jednak kciuki za BAFTĘ dla najlepszego brytyjskiego filmu roku.

Moja ocena to 8/10

1 komentarz:

  1. Chyba na tym polega wielki problem tego filmu. Fabuła niekoniecznie nadąża za świetnymi kreacjami aktorskimi. Choć film jest naprawdę dobry a miejscami wybitny to jednak nie porusza tak bardzo jak inne produkcje. nie mniej jeśli nie nagrodzą aktorów ( przynajmniej połowy;) to będzie to wielka zbrodnia

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.