5.02.2011

Czarny Łabędź (reż. D. Aronofsky, 2010)


Jest duże prawdopodobieństwo, że ta "recenzja" jest spoilerem...I że macie już dość czytania o tym filmie…




 "I felt it. Perfect. I was perfect" - ostatnie słowa, które padają w najnowszym filmie Darrena Aronofsky'ego idealnie oddają to, co czułam tuż po seansie i co trwa we mnie do teraz i będzie mi towarzyszyć za każdym razem, gdy pomyślę o tym dziele. Z tymże, oczywiście, nie ja byłam perfekcyjna, a Natalie Portman i Darren, który nią tak wspaniale pokierował.
O tym filmie zostało napisane i powiedziane już chyba wszystko, dlatego czuję kompletną pustkę, bo co ja mogę napisać odkrywczego? Zresztą mam opory przed pisaniem o tak wybitnych dziełach, bo moje słowa i tak będą niedoskonałe i nie oddadzą wielkości filmu. Ale spróbuję, „z celnością męcząc się słów”, że tak zacytuję pewnego wokalistę.
Przyznam, że żadnego filmu nie wyczekiwałam ostatnimi czasy, jak właśnie „Czarnego Łabędzia”. I miałam w sobie pewność, że się nie zawiodę i dostanę naprawdę wspaniały film. Rekomendowałam go nawet w ciemno wszystkim znajomym. Gdyby mnie zawiódł, rozczarował - nie wiem, co bym tu napisała i boję się aż pomyśleć. Na szczęście mogę napisać o nim w samych superlatywach. Przyznam, że początkowe minuty mnie znużyły, ogarnął mnie niepokój, ale niepostrzeżenie, nie wiadomo kiedy zniknął. Świat Niny, głównej bohaterki, wciągnął mnie bez reszty, do tego stopnia, że nie byłam w stanie oderwać oczu od ekranu ani na sekundę. Pisząc te słowa, zakładam, że każdy z Was wie o czym jest ten film, ale jeśli nie to pokuszę się o małe streszczenie: Otóż jest sobie baletnica Nina, grana przez Natalie Portman, która chce dostać główną rolę w „Jeziorze Łabędzim”. Nie będzie to jednak zwykły spektakl, bo główna baletnica będzie musiała wcielić się zarówno w Białego jak i Czarnego Łabędzia, a więc w dobrego i złego. Nina jest grzeczną dziewczynką, podporządkowaną całkowicie apodyktycznej matce, która swoją dorosłą córkę traktuje nadal jak dziecko. Dziewczyna jest jednak bardzo zdeterminowana, aby dostać tę rolę. Kiedy jej się to udaje, zaczyna dążyć do absolutnej perfekcji, zatraca się w ćwiczeniach i stara się odkryć swoją mroczną naturę, która pozwoliłaby jej jak najlepiej zagrać Czarnego Łabędzia. A musi się mieć na baczności, bo w balecie pojawia się nowa dziewczyna, Lily (Mila Kunis) łudząco podobna do Niny i równie utalentowana. Nina zaczyna mieć obsesję już nie tylko na punkcie własnej perfekcji, ale też na punkcie Lily...A Lily wydaje się bardzo lubić Ninę, tak bardzo, że wydaje się być to podejrzane...A jak to się wszystko skończy to już musicie zobaczyć sami. W każdym razie kończy się tak jak powinno. No bo czy ktoś z Was, oglądających, jest rozczarowany tym zakończeniem? Śmiem wątpić. 



Darren Aronofsky w tym filmie wprowadza nas w specyficzny świat baletu, pewien zamknięty do tej pory krąg, o którym niewiele wiadomo. Osobiście zawsze czułam pewien szacunek do tego rodzaju sztuki, a tancerze baletu wydawali mi się ludźmi niezwykłymi, jakimiś istotami wyższymi, niedostępnymi. Pomijam fakt, że nigdy nie oglądałam w całości żadnego przedstawienia baletowego (ale po tym filmie nabrałam ochoty). Wyrzeczenia, determinacja, rywalizacja - to trzy najważniejsze cechy baletu, które wyłaniają się z obrazu Aronofsky'ego. Warto zobaczyć ten film choćby po to, żeby zajrzeć za kulisy tego świata. Jednak ma on nam do zaoferowania znacznie więcej. Niezwykle ważną kwestią jest skomplikowana relacja Niny z matką (Barbara Hershey w tej roli spisała się znakomicie). To przez jej wychowanie Nina jest potulna, cicha, skromna, niewinna, posłuszna, słowem - jest uosobieniem słodyczy, a Czarny Łabędź nie może nim być. Wspomniana już Lily rozbudza jednak w Ninie ukryte pokłady zmysłowości, których potrzebuje ona by zagrać uwodzicielkę.



Jak dla mnie ten film jest o trzech rzeczach:

O tym, że nie można nigdy dopuścić do tak toksycznej relacji jak między Niną a jej matką.
O tym, że w każdym z nas tkwi jego druga natura, która jest uśpiona, a kiedy zostaje obudzona, zaczyna się bardzo podobać i przejmuje nad nami kontrolę (słowem każdy posiada w sobie białego i czarnego łabędzia).
O tym, że dążenie do ideału jest zgubne.

Jednak po zapoznaniu się z interpretacją innych widzów (np. że Nina była molestowana przez matkę) przyznam, że to, co ja dostrzegłam w filmie, moje jego rozumienie, jest niewystarczające. Jak się okazuje jest to film niezwykle wieloznaczny i niedopowiedziany, a te cechy są dla mnie zawsze wyznacznikiem filmowego geniuszu. Nie ma chyba jednak sensu dociekanie jaka jest prawidłowa interpretacja, bo takowej może nawet nie być, reżyser sam mógł nie mieć konkretnej wizji i chciał zostawić furtkę na tyle otwartą, aby każdy mógł doszukać się innego sensu. 



Nie będzie chyba nadużyciem stwierdzenie, że cały film na swoich barkach dźwiga Natalie Portman. Jednak robi to z mistrzowską lekkością. A rolą bynajmniej nie należy do łatwych – wymagała od aktorki drakońskiej diety (czego efektem są prześwitujące przez bluzkę żebra) i nauki tańca (czego efektem jest obłędny taniec, i oczywiście nowy narzeczony). Natalie jest jedną z moich ulubionych aktorek, ale muszę uczciwie przyznać, że nie jest aktorką ani charakterystyczną ani charyzmatyczną. Często gra bardzo podobne do siebie postaci, które nie wyróżniają się niczym szczególnym. Jednak kiedy dostanie szansę, żeby móc w pełni wykorzystać swój potencjał, wychodzi jej to znakomicie, czego dowodem jest  Złoty Glob i nominacja do Oscara za rolę w „Bliżej”. Rola w „Black Swan” bije jednak tamtą na głowę i pewnie długo aktorka nie zagra nic równie przejmującego. Postać Niny to w ogóle jedna z ciekawszych filmowych bohaterek, jakie kiedykolwiek ktoś powołał do życia. Bardzo skomplikowana psychologicznie, trudna do rozgryzienia dla widza, a tym bardziej trudna do zagrania. Aronofsky zresztą wszystkich swoich bohaterów uczynił bardzo interesującymi postaciami. Jacy są tak naprawdę Lily, Thomas, Beth i matka Niny? Nie jestem w stanie nikogo z nich jednoznacznie ocenić. To z pewnością też zasługa dobrej obsady. Nie znajdziecie tu słabego punktu. Oprócz Portman i wspomnianej Barbary Hershey na pewno trzeba docenić Milę Kunis. Nie wiem czy jest to rola godna nominacji do Złotego Globu i SAG, ale przekonała mnie do siebie. Lily w jej wykonaniu to bardzo intrygująca osoba, a o to chyba chodziło. Cieszy mnie, że kilka chwil na ekranie dostała Winona Ryder. Szkoda, że tak mało, ale po tym co zobaczyłam wydaje mi się, że jest w formie i liczę, że jeszcze kiedyś to ona będzie brylować na ekranie tak jak teraz Natalie. O Vincencie Casselu nie zapomniałam, wzbudził we mnie strach, idealnie pasował na wymagającego, despotycznego nauczyciela Niny. 



„Czarny Łabędź” nie robiłby na pewno tak wielkiego wrażenia gdyby nie perfekcyjna realizacja. Już od pierwszych sekund praca kamery zachwyca, a potem jest tylko lepiej. Znakomite są zdjęcia i szybki montaż, co charakterystyczne dla wszystkich filmów tego reżysera. Podoba mi się ogromnie to, że film z biegiem czasu przechodzi z dramatu w niemalże horror. Napięcie w trakcie seansu systematycznie wzrasta, zaciera się granica między prawdą a fikcją, a niektóre straszne sceny zapierają dech w piersiach. I trudno nawet orzec, co jest bardziej przerażające: takie akcje jak wbijanie pilniczka w ciało innej kobiety czy może raczej to, co robi Nina z własnym ciałem. 

Kolejny istotny element filmu to muzyka. Wiadomo, skoro „Jezioro Łabędzie”, to muzyka Piotra Czajkowskiego. A do tego motywy, które napisał i zgrabnie wplótł w ścieżkę dźwiękową nieoceniony Clint Mansell. W ogóle myślę, że cały ten film można potraktować jako reinterpretację właśnie „Jeziora ...”, w końcu analogii między Królową Łabędzi, a Niną jest aż nadto. Z drugiej strony, może też być tak, że film jest realizacją snu Niny, o którym mówi ona na samym początku filmu.

Domniemywać, co chciał nam przekazać reżyser można by bardzo długo. „Black Swan” nie jest więc tylko pustą rozrywką, efektownym widowiskiem do podziwiania. Chyba największym sukcesem twórców jest to, że po obejrzeniu ich filmu w głowie mnożą się pytania,  pod powiekami wciąż znajduje się twarz Natalie Portman, a w uszach dźwięczy „Perfection”. Perfect. It was perfect.

                                                                Moja ocena to 9/10

3 komentarze:

  1. Zwierz tylko napomknie w ramach paskudnej potrzeby że Portman Oscara za Bliżej nie dostała jeno nominację. Co do opinii o filmie to zgadza się ona z większością przemyśleń z jakimi zwierz się spotyka. nie mniej zwierz nieco boi się tego filmu - ma obawy że reżyser za bardzo go przestraszy. No ale chyba trzeba będzie się zachować jak dorosły kinoman i film obejrzeć. Nawet jeśli miałby mi się śnić potem baletnice po nocach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cara

    Bardzo dobrze, że zwróciłaś uwagę, oczywiście dostała za "Bliżej" Złoty Glob, a nie Oscara, niestety. A filmu nie masz się co bać, to nie klasyczny horror, więc aż tak przesadnie strasznie to znowu nie jest. Choć wczoraj znowu przed snem myślałam o tym filmie i drugą noc z rzędu nie mogłam zasnąć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Napiszę to jeszcze raz- świetna recenzja :)
    Na początek uchwycę się pewnego zdania. "Z drugiej strony, może też być tak, że film jest realizacją snu Niny, o którym mówi ona na samym początku filmu." Nie bardzo rozumiem, chodzi o to, że akcja filmu to tak naprawdę sen Niny? Ciekawa teoria ;)
    Nie przejmuj się tym, że czytasz różne opinie i wydaje Ci się, że to jak Ty rozumiesz ten film jest niewystarczające. Ja wczoraj oglądałam Black Swan po raz drugi i teraz odebrałam go inaczej niż po pierwszym seansie. Wychodząc z kina nie byłam pewna, czy Nina była chora od początku, czy też oszalała w miarę przygotowań do roli. Teraz skłaniam się ku tej drugiej opcji, jednak w kinie wielu rzeczy nie wyłapałam. Np. oglądając wtedy nie zwróciłam uwagi na ten dziwny dźwięk, taki jakby chichot, który towarzyszy Ninie w różnych momentach, np. kiedy kradnie pomadkę Beth albo kiedy gryzie Thomasa w czasie pocałunku. Teraz widzę, że ciemna strona siedziała w Ninie od dawna, a te sceny pokazują, jak zaczyna wyłaniać się na wierzch.
    Druga sprawa to scena w toalecie podczas przyjęcia, na którym Thomas zapowiada Ninę jako Królową Łabędzi. To zmywanie wyimaginowanej krwi z ręki przypomina mi Lady Makbet. Tak więc już wtedy musiała być chora. Spoglądając jeszcze raz na jej relacje z matką dochodzę do wniosku, że Nina od zawsze cierpiała na jakąś chorobę psychiczną. Nie wiem czy to schizofrenia, którą typuje tyle osób, ale coś w tym z pewnością jest.
    I dopiero za drugim razem zwróciłam uwagę na scenę, która jasno pokazuje nam, że nie wszystko to co widzi Nina jest prawdziwe. Pamiętasz jak przyprowadza Lily do domu i kładzie po drzwi tą rurę? Kiedy budzi się następnego dnia wyraźnie widać, że rura wcale nie leży pod drzwiami tylko tam gdzie zwykle.

    Jestem bardzo ciekawa, czy reżyser zostawił jakieś wskazówki co do interpretacji, trzeba będzie poszperać na youtube ;) I jednego jestem pewna, kupię dvd jak tylko się pojawi :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.