27.03.2015

Sils Maria (reż. O. Assayas, 2014)


Sils Maria to film, którego wyczekiwałam z dwóch powodów. Czytałam pozytywne recenzje osób, które widziały go przedpremierowo na różnych festiwalach i oczywiście byłam ciekawa, czy rzeczywiście Kristen Stewart poradziła sobie w nim tak dobrze, jak się mówi. Aktorkę bardzo lubię, widzę w niej talent i nie zgadzam się z jej powszechną krytyką. Sama tematyka filmu, fakt, że głównymi bohaterkami są aktorka i jej asystentka, też wydał mi się interesujący. Do tego jest to kino europejskie, a jak wiadomo często kino europejskie = kino ambitne. Moje wszystkie nadzieje związane z filmem zostały spełnione. Sils Maria to niesamowicie hipnotyzujący obraz, który poleciłabym przede wszystkim osobom, które szukają w kinie odrobiny teatralności.

Sils Maria ma z teatrem sporo wspólnego, bo podstawą przekazu jest tutaj dialog. Dialog między dwiema głównymi bohaterkami napędza akcję filmu, w czym pomaga nie tylko fakt, że owe dialogi są świetnie napisane, ale też to, że między Juliette Binoche i Kristen Stewart jest na ekranie niesamowita chemia. Ale zacznijmy od początku. Sils Maria to miejscowość w Alpach, gdzie uznana aktorka Maria Enders (Binoche) przyjeżdża wraz ze swoją asystentką Valerie (Stewart) na uroczystość mającą uczcić reżysera Wilhelma Melchiora, który przed laty uczynił Marię sławną obsadzając ją w filmie na podstawie własnej sztuki „Majola Snake”. W drodze dowiadują się, że reżyser zmarł. Aktorka i jej asystentka zostają jednak w Sils Maria na dłużej. Młody niemiecki reżyser proponuje bowiem Marii, by wystąpiła w nowej scenicznej wersji „Majola Snake”. Maria niegdyś wcielała się tam w rolę młodej dziewczyny, Sigrid, uwodzącej swoją pracodawczynię Helenę. Tym razem miałaby zagrać „ofiarę”. Kobieta długo waha się, by ostatecznie propozycję przyjąć.



Sils Maria jest opowieścią wielopłaszczyznową, w której przenikają się kino i rzeczywistość, a relacje opisane w sztuce, w której ma zagrać Maria, odbijają jej relacje z Val. Film wypełniony jest scenami przygotowań Marii do filmu, podczas których kwestie Sigrid czyta Valerie. Fragmenty czytanej przez nich sztuki aż proszą się o to, by interpretować je jako opis występujących między nimi relacji. Valerie jest najbliższą Marii osobą, jej przyjaciółką, nieodłączną towarzyszką, a nie tylko kimś w rodzaju managerki. To ona mówi Marii co jest dla niej korzystne, gdzie powinna się pojawić, jaką rolę przyjąć – dominuje nad Marią niczym Sigrid nad Heleną. Dla Marii rola Heleny jest podwójnie trudna i wiąże się z akceptacją własnego przemijania. Minęło 20 lat odkąd grała młódkę, dziś jest w wieku, kiedy może zagrać tylko starszą z bohaterek sztuki. Jednocześnie musi ustąpić miejsca pokoleniu młodych aktorek, które reprezentuje skandalizująca Jo-Ann Mills (Chloe Grace Moretz), mająca jej partnerować na scenie. Sils Maria jest więc także autotematyczną opowieścią o kinie i aktorstwie. Val i Maria prowadzą rozliczne dyskusje na ten temat, spierając się zwłaszcza o współczesne kino rozrywkowe, w którym Maria nie widzi żadnej wartości. Tymczasem Val udowadnia jej, że i ono może być sztuką zawierającą treść.

Wyraźnie wyeksponowana została warstwa psychologiczna filmu. W dialogach między Stewart a Binoche wyczuwa się elektryzujące napięcie. Reżyser, Oliver Assayas, buduje bardzo intymną atmosferę, a liczne niedopowiedzenia i sugestie wzajemnej fascynacji między kobietami zostawiają miejsce na własną interpretację. Klimat filmu potęgują zdjęcia plenerów. Tytułowe chmury (oryginalny tytuł to Clouds of Sils Maria) płynące nad górskim jeziorem Sils w pewien sposób ilustrują płynność życia, której doświadcza w filmie Maria i z którą tak trudno jej się pogodzić.


Co warte podkreślenia, w tym wyjątkowym filmie, każda z aktorek – Juliette Binoche, Kristen Stewart, Chloe Grace Moretz gra poniekąd samą siebie. Binoche wielką gwiazdę, utytułowaną aktorkę. Moretz – aktorkę, która karierę zaczyna od kina rozrywkowego i już na samym jej początku jest u szczytu sławy. Nie da się ukryć, że pierwsze skrzypce w Sils Maria gra jednak Stewart. Która w dodatku wygląda tu jak ona sama – podobny styl ubierania – trampki, jeansy, okulary, ulubiona fryzura. Spośród bohaterek jest tą najbardziej reprezentującą normalny świat – czyli tak jak w życiu: dziewczyna z sąsiedztwa. Najważniejsze jednak jest to, że tworzy postać dużo ciekawszą od postaci granej przez Binoche i – mam wrażenie – daje z siebie po prostu więcej. A także udowadnia, że z jej mimiką twarzy jest wszystko w porządku.

Sils Maria to piękny, kameralny film o kobietach, sztuce, życiu. Kino specyficzne, powolne, wymagające. Magnetyczny obraz.

Moja ocena: 8+/10

**********************************************************************************************************************************
Ponieważ jest  to mój wpis numer 200 na blogu jest to dobra okazja na kilka słów prywaty. Po pierwsze, uważam, że jak na ponad 4 lata prowadzenia bloga, 200 wpisów to mało. Ale z drugiej strony, podziwiam siebie, że nadal go prowadzę. Jak może zauważyliście, ostatnio pojawia się sporo wpisów i to regularnie - jak na mnie. To zasługa sporej ilości wolnego czasu, jakim dysponowałam ostatnio. Niestety, ta "laba" już się kończy, ale przybyło mi przez ten czas zarówno szkiców notek, jak i pomysłów na nie, z czego bardzo się cieszę. Uświadomiłam sobie ostatnio, w jaką stronę powinnam podążać z blogiem, żeby być w pełni z niego zadowolona. To znaczy, w pełni pewnie nigdy nie będę, ale wiem, jak chciałabym, żeby on wyglądał. Wiem już, że nie muszę umieszczać opinii o każdym obejrzanym filmie, jeśli pisanie takiej opinii nie sprawia mi przyjemności (Wam też to polecam). Wiem, że czasem warto się wysilić i napisać o filmie coś więcej niż kilka zdań, by stworzyć dla niego osobną notkę - w ten sposób liczba notek na blogu rośnie, co cieszy oko. No i wiem, że chciałabym pisać o filmach, które niekoniecznie są premierami - recenzji takich filmów na blogach jest wysyp. Stąd też pomysł, żeby na blogu znalazło się więcej różnego rodzaju zestawień, rankingów i wpisów nie będących recenzjami. Sama lubię takie posty czytać, a chyba właśnie taki powinien być prowadzony przez nas blog - zawierać takie treści, które sami chcielibyśmy przeczytać. Ok, koniec mojego wymądrzania się. Mam nadzieję, że uda mi się spełnić moje plany. I że co najmniej 200 notek jeszcze w życiu napiszę. 

P.S. Miałam jeszcze napisać o minimalizmie (bynajmniej nie mam zamiaru zostać jego zwolenniczką, ale doszłam do wniosku, że lepiej mieć mniej rzeczy dobrej jakości, niż dużo słabej), ale co za dużo to nie zdrowo ;) Miłego weekendu :)

P.S.2 Fanpejdż bloga - co o tym myślicie? Zaglądałby tam ktoś? 


8 komentarzy:

  1. FB? Czemu nie, choć na pewno trzeba wokół tego "chodzić" - ja nie mam czasu. Ważne, aby tak jak piszesz robić coś co się lubi, bez napinki i zmuszania się. Po co pisać jeżeli nie sprawia to przyjemności... Gratulacje 2 stów!
    Robert

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja też właśnie nie będę mieć za bardzo czasu na tego Fb więc nie wiem czy jest sens. Czym jest moje 200 wpisów przy Twoich ,...ilu? 1500? Zazdroszczę i podziwiam ;)

      Usuń
    2. oj tam oj tam, ale moje w większości "odbębnione", a Twoje przemyślane, więc do takiego pisania naprawdę trzeba mieć czas. Zazdrośćmy więc sobie wzajemnie, podziwiajmy, zwłaszcza jeżeli ma nam to pomóc w tym by pisać lepiej i nadal to lubić

      Usuń
    3. a Sils Maria też mi się podobał! Choć prawdę mówiąc chyba wolałbym inne zakończenie

      Usuń
  2. Po pierwsze to bardzo fajnie piszesz o filmach, wnikliwie i zarazem przystępnie.
    Po drugie sama doszłam do wniosku, że recenzje powinny być dodatkiem, jednak pisanie w szerszych kontekstach wymaga zwykle sporo wiedzy merytorycznej. Same pomysły niestety nie wystarczą.
    PS. Ja nie dobiłam nawet do 200, ale również podziwiam (!) siebie, że nadal prowadzę tego bloga.
    W każdym razie doskonale Cię rozumiem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, to naprawdę miłe, że tak uważasz. A co do prowadzenia bloga to myślę, że gdybym chciała, żeby był perfekcyjny to naprawdę byłaby to praca na cały etat ;)

      Usuń
  3. Wstawiasz bardzo ciekawe recenzje. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się do Kristen Stewart raczej nie dam przekonać, ale sama fabuła filmu wydaje się ciekawa.
    A co do fanpage na FB - ja jestem za! Lubię takie strony obserwować :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.