27.12.2013

Książkowe podsumowanie roku 2013

Roczne podsumowania dominują zazwyczaj w końcówce roku. Też się wpiszę w ten trend, ale na swój sposób. Nie mam zamiaru robić list najlepszych książek, filmów czy seriali, które miały swoją premierę w 2013 roku. Powód jest prosty – nie przeczytałam ani nie obejrzałam ich wszystkich. Za to jak najbardziej zasadne wydają mi się listy najlepszych produktów kultury, z którymi miałam w tym roku styczność. Inaczej mówiąc, jakie książki przeczytane w tym roku wywarły na mnie największe wrażenie? Jakie seriale okazały się być najcenniejszymi odkryciami? Jakie filmy mnie olśniły? Jak wyglądał ten mijający rok pod względem kulturalnym? O tym w dzisiejszym i w następnym wpisie.


Zacznę od książek, które są moim nieodłącznym towarzystwem. Nie ma praktycznie dnia, żebym czegoś nie czytała. Książka zawsze leży obok mojego łóżka, na parapecie. Musi być pod ręką. Oczywiście, w tym roku ponownie najwięcej książek przeczytałam w celu napisania recenzji dla Lubimy Czytać. Współpraca z tym serwisem to jedna z najlepszych rzeczy, jakie przytrafiły mi się w życiu. W ciągu roku znowu przybyło mi tyle książek, których z pewnością bym sobie sama nie kupiła. Wśród nich znalazły się powieści Matthew Quicka i Johna Greena. Solidna literatura młodzieżowa, jaka, mam wrażenie, wymiera na rzecz książek o wampirach i innych dziwach. A moim zdaniem nie ma to jak realistyczna powieść dla nastolatków. Oczywiście, można się zastanawiać na ile prawdopodobne są historie, które przydarzają się bohaterom Quicka i Greena, ale i tak uważam, że mają one więcej wspólnego z prawdziwym życiem niż powieści fantasy.

Twórczość Quicka, a znacznie bardziej Greena, to takie książkowe guilty pleasure, które w tym roku podobało mi się najbardziej. Dla kontrastu – przeczytałam Ulissesa Joyce’a. Gdyby nie wznowienie przez Znak pewnie nigdy bym się o to nie pokusiła, choć książka od lat „wisi” na mojej liście książek do przeczytania. Ale była okazja, by dostać to opasłe, dość drogie tomisko, za darmo – czyż mogłam się oprzeć? Lektura była trudna i żmudna, wrażenia mieszane (dzieło może i przełomowe, ale mega nudne), ale książka zawsze już będzie stała na mojej półce i będę z dumą opowiadać moim gościom, że ją przeczytałam. Wszak, chyba całkiem niewiele osób może się tym poszczycić.

Lubimy Czytać dało mi też okazję do zapoznania się z twórczością Alice Munro. Do czego by pewnie nie doszło, gdyby autorka nie dostała tegorocznego Nobla. Dziewczęta i kobiety trochę mnie rozczarowały, bo miałam widocznie za wysokie oczekiwania, ale klimat opowiadań Kanadyjki przypadł mi do gustu i z pewnością to nie jest moje ostatnie spotkanie z jej twórczością.

Jedną z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku jest zdecydowanie Intryga małżeńska Jeffreya Eugenidesa. Po człowieku który napisał niesamowite Przekleństwa niewinności spodziewałam się bardzo wiele. Odsyłam Was do mojej recenzji książki, licząc że zachęci Was do sięgnięcia po nią. To w sumie uniwersalna historia, jednak w szczególności trafi w serca młodych czytelników, którzy właśnie szukają swojej życiowej drogi, zarówno na polu zawodowym jak i w sferze prywatnej. Pytań o dorosłość jest tu mnóstwo. Odpowiedzi – w sumie niewiele. Ksiązka jak nic daje do myślenia, czyta się lekko, napisana jest inteligentnie, a do tego jeszcze odwołuje się do książki, którą muszę zdobyć….

Udało mi się też dzięki współpracy z LC przeczytać książkę podwójnej laureatki Nagrody Bookera czyli W komnatach Wolf Hall Hilary Mantel. Książka skrojona pode mnie, bo traktująca o Henryku VIII, a po obejrzeniu Dynastii Tudorów jestem zafascynowana jego historią (choć bardziej jego żonami i sytuacjami dworskimi). Jednak głównym bohaterem książki Mantel nie jest tak naprawdę Henryk, lecz jego doradca, Tomasz Cromwell. Kolejne dwie części dopełniają trylogii skupionej właśnie na jego osobie – człowieka, o którym dziś powiedzielibyśmy że awansował od pucybuta do milionera. Rzadko czytam powieści historyczne, ale ta w ogóle mnie nie znudziła, wręcz odwrotnie – napisana z rozmachem, bardzo drobiazgowa, pisana pięknym językiem, dostarczyła bardzo wyrafinowanej przyjemności czytania. Zabieram się za kupno drugiej części, a trzecia podobno w 2015 będzie gotowa.

Żeby nie było, że czytam tylko nowości i to w dodatku takie, które dostałam za darmo: zachwyciło mnie w tym roku także kilka nieco starszych tytułów. Rok zaczęłam od lektury Pocztu królowych polskich, który był moim gwiazdkowym prezentem. Choć do Marcina Szczygielskiego podchodziłam bardzo sceptycznie, tą książką przekonał mnie do siebie. To proza najwyższych lotów, jedna z najlepszych polskich książek, jakie w życiu czytałam. Ponieważ dość obszernie pisałam już o niej, odsyłam do tamtego wpisu.

W pierwszej części roku wpadł też w moje ręce tomik opowiadań polskich debiutantów, Białe szepty. Kupiony za złotówkę, nie zapowiadał nic wielkiego, a bardzo pozytywnie zaskoczył. Wiele w nim naprawdę lśniących perełek, refleksyjnych historii o zabarwieniu fantastycznym. Część autorów naprawdę ma zadatki na dobrych pisarzy i mam nadzieję, że ich życie potoczy się w tym kierunku. Jeśli gdzieś kiedyś natkniecie się na ten zbiór, kupcie bez wahania. Dla mnie to takie małe odkrycie roku – po pierwsze dlatego, że okazało się że tzw. kot w worku nie zawsze musi być felerny, a po drugie dlatego, że opowiadania to nie jest forma za którą przepadam, a przekonałam się do niej.

Białe szepty przeczytałam za sprawą ukochanego, podobnie jak Złego Tyrmanda. Pierwszy polski kryminał okazał się bardzo wciągającą i intrygującą książką. To książka legenda, więc tym bardziej cieszę się, że mogę się pochwalić jej znajomością.

Na koniec książka, która musiała czekać niespełna rok, bym po nią sięgnęła. Blondynka Joyce Carol Oates to prezent, który zrobiłam sobie w zeszłym roku na urodziny (wypadają w grudniu), ale przez cały rok jakoś nie miałam motywacji, by się za nią zabrać – może dlatego, ze ma bagatela ponad 800 stron. Postanowiłam zrobić to jednak jeszcze przed tegorocznymi urodzinami. Wbrew moim obawam, lektura poszła jak z płatka. Co z pewnością zawdzięczam znakomitemu stylowi pisania Oates, która zbudowała bardzo wiarygodny portret psychologiczny Marilyn Monroe (a wiem co piszę, bo już niejedną jej biografię przeczytałam). Książka ta doskonale dopełnia obraz MM, który zbudowałam sobie z innych źródeł. Autorka wysuwa wiele przypuszczeń, spekuluje, fantazjuje, wymyśla dialogi (bo trzeba zaznaczyć, że to nie jest stricte biografia), ale wszystko to naprawdę mogłoby się zdarzyć. Łącznie z teorią na temat przyczyny śmierci aktorki. Blondynka to książka ukazująca geniusz Oates, książka wielka, mam wrażenie, że dzieło życia pisarki, a jednak bardzo przystępna w lekturze, choć dość przygnębiająca. W każdym razie za tak dogłębną próbę wniknięcia w psychikę MM należy się Oates wielki szacunek. Swoją drogą, ciekawe, czy sama jest fanką aktorki.


I to by było na tyle. To był bardzo dobry książkowy rok, choć przeczytałam tylko 40 książek (jestem jeszcze w trakcie czytania dwóch), podczas gdy w ubiegłym – 52. Ale przyszły rok może być tylko lepszy. W końcu jest jeszcze tyle fantastycznych tytułów do przeczytania. A i Mikołaj już coś ciekawego przyniósł :).  

7 komentarzy:

  1. Właśnie czytam Munro i zapisałam sobie kolejne tytuły do przeczytania według twoich sugestii :) Zaintrygował mnie fakt, że jesteś oficjalną recenzentką na portalu Lubimyczytać.pl, możesz zdradzić jak do tego doszło?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To było już prawie dwa lata temu, była na LC rekrutacja na recenzentów.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. No proszę Ulisses trudny i nudny, wreszcie ktoś nie bal się tego napisać. Ja nie dałam rady, wiec tym bardziej podziwiam Twój trud ;D

    Ja na pewno jeszcze wrócę do Blondynki, czytałam ją kilka lat temu i wstyd mi, że o tak wspaniałej książce napisałam tak lichy, nieporadny tekst. No, ale to przecież książka jest główną gwiazdą, ciężko o wtórne oddanie jej geniuszu ...

    Fajnie, ze tak wysoko sobie cenisz pisanie dla lubimyczytac.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam napisać o Blondynce, ale moje nieporadne słowa nie oddadzą jak dobra jest to książka. Trzeba samemu przeczytać, a uważam, że nie trzeba wcale lubić czy być fanem Monroe.
      A Ty sobie nie chwalisz LC?

      Usuń
    2. wiesz nie narzekam ;D ale nie traktuje tego jak cos szczegolnego, bo jak widze po niektorych blogach "załatwienie" sobie ksiazek z wyd. to zaden problem (chociaz moze sie myle, bo nigdy nie probowałam)

      Usuń
  4. Na razie przeczytałam jedynie "Przyjaciółkę z młodości" Munro, ale mam ochotę na jej kolejne opowiadania. "Szukając Alaski" oraz "Niebędnik obserwatorów gwiazd" czekają na półce i niebawem zabiorę się za nie. Marzy mi się również poznanie twórczości Eugenidesa.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.