3.09.2013

Top Of The Lake (2013)


Wakacje to nie jest dobry czas na prowadzenie bloga. Bo wyjazdy, bo ładna pogoda, bo za duży upał i brak chęci…Na szczęście zauważyłam, że aktywność kilku innych odwiedzanych przeze mnie blogerów też ostatnimi czasy spadła. A zatem wyrzuty sumienia nieco mniejsze. Ale czas zebrać się w sobie i coś napisać. O serialu TopOf The Lake miałam napisać oczywiście zaraz po jego obejrzeniu czyli jakieś dwa tygodnie temu, ale różne rzeczy stanęły na przeszkodzie. Wrażenia nie są już więc takie świeże, ale w kilku słowach postaram się opowiedzieć o tym serialu, który wzbudził we mnie mieszane uczucia. Bo tak naprawdę nie wiem, czy mam go polecić czy też nie. Z jednej strony, ma on pewien duszny klimat, który wyróżnia go na tle podobnych produkcji, z drugiej jednak – momentami jest nudny i przewidywalny.

Główną bohaterką serialu, za którego kamerą stanęła Jane Campion (reżyserka Fortepianu czy Jaśniejszej od gwiazd; jest też autorką scenariusza), jest młoda detektyw, Robin Griffin. Kobieta wróciła w rodzinne strony, do miasteczka Laketop, by zaopiekować się umierającą na raka matką. Niespodziewanie jednak Griffin, która jest specjalistką ds. przestępstw wobec dzieci, zostaje zaangażowana w sprawę zniknięcia dwunastoletniej ciężarnej dziewczynki, Tui Mitcham. Osią serialu są poszukiwania Tui, jak również rozszyfrowanie, kto może być ojcem jej dziecka. Podejrzanych jest kilku, począwszy od ojca Tui, poprzez jej braci, a na znajdującym się na wolności pedofilu (w tej roli – uwaga! – Polak, Jacek Koman) skończywszy. Jednak z czasem na pierwszy plan wybija się prywatne życie pani detektyw. Okazuje się, że najbliżsi skrywają przed nią tajemnice, na jaw wychodzą też jej własne sekrety, a ostatecznie sprawa zaginięcia Tui nabierze dla niej bardziej osobistego wymiaru niż mogła przypuszczać. Griffin to ciekawa bohaterka – silna, wzmocniona trudnymi doświadczeniami z przeszłości, odważna i … rozwiązła. Nie ma odcinka, w którym pani detektyw nie oddawałaby się miłosnym uniesieniom, co akurat trochę razi, bo nie wydaje się konieczne. Nie mniej, Elizabeth Moss, czyli w wyobraźni większości z nas Peggy z Mad Men, doskonale poradziła sobie z tak inną rolą (a do tego współczesna charakteryzacja bardziej jej służy). Perełką jest zwłaszcza scena bodajże z odcinka trzeciego, gdzie aktorka brawurowo poradziła sobie z emocjami swojej bohaterki opowiadającej o tragicznym wydarzeniu, jakiego doświadczyła będąc nastolatką.


Jak zawsze w tego typu krótkich mini-serialach w tle opowieści przewija się cała galeria intrygujących postaci drugoplanowych. Na ponurej nowozelandzkiej prowincji każdy dorosły ma coś do ukrycia. Nie mniej, nasze podejrzenia od początku wzbudza jedna (no, może dwie) osoba. Czy słusznie? Tego zdradzać nie będę, jednak uprzedzam – serial jest przewidywalny w swoim sposobie kopiowania wszelkich możliwych wątków i rozwiązań, które znamy już z innych seriali. Nawet bardzo ciekawy zwrot akcji w życiu osobistym Robin kończy się zgodnie z naszymi przypuszczeniami – czyli w stylu hollywoodzkiego happy – endu. Mimo wszystko jednak, serial daleki jest od hollywoodzkiej sztampy. Scenarzyści starali się przede wszystkim wykreować tajemniczy, niepokojący klimat ustanawiając miejscem akcji miasteczko nad jeziorem, które według legend porywa ludzi. Udało się połowicznie, co być może jest zaletą. Nie jest to bowiem drugie Twin Peaks, jak chcieliby niektórzy krytycy, ale kto się nie lubi za bardzo bać ten właśnie może odetchnąć z ulgą – Top Of The Lake spokojnie można oglądać samemu późnym wieczorem. Mnie jednak ten serial nie wciągnął, ani szczególnie nie zachwycił, choć doceniam jego walory. Warto obejrzeć go przede wszystkim dla aktorstwa – oprócz wspomnianej Elizabeth Moss, wyróżnia się też Holly Hunter, fenomenalna w roli przywódczyni kobiecej komuny. Wspomnieć należy też o pięknych okolicznościach przyrody, w jakich kręcony był serial, kojarzonych do tej pory z Władcą Pierścieni.



A zatem, krótko podsumowując: Top Of The Lake jak najbardziej do obejrzenia (zwłaszcza, że to tylko siedem odcinków), ale nie oczekujcie zbyt wiele.


Moja ocena: 6+/10

2 komentarze:

  1. Gdzieś czytałam o tym serialu. Dla kogoś takiego nieserialowego jak ja, to idealne rozwiązanie - siedem odcinków. Trochę mnie ta schematyczność odstrasza, ale na pewno kiedyś po niego sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Znośny, ale nie idealny. Można obejrzeć, ale szału nie należy oczekiwać.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.