|
źródło: tumblr |
Nadszedł
czas ostatecznego pożegnania ze Skins czy jak mówią fani (bo pewnie nie tylko
ja) ze „skinsami”. Trzeba przyznać, że siódma seria to wielki ukłon producentów
w stronę fanów, którzy w szczególności polubili dwie pierwsze generacje
bohaterów (dla przypomnienia: koncepcja serialu jest taka, że obsada wymieniana
jest co dwa lata i co dwa lata oglądać mogliśmy historie zupełnie innych
bohaterów). Wszyscy pewnie zgodnie przyznamy, że piąta i szósta seria Skins to
już nie to, co było na początku. Być może te sezony uważane są za słabsze,
dlatego że są wtórne. Bo ciąże, problemy miłosne, narkotyki, imprezy, seks,
problemy z rodzicami – to motywy przewodnie Skins. Ale jak wszystko – po jakimś
czasie i te tematy trudno podjąć w jakiś nowatorski sposób. Ale, ale…Ja nie o
poprzednich sezonach, tylko o sezonie siódmym chciałam kilka słów napisać.
Dziwny to sezon, bo tylko 6-odcinkowy i od początku określony jako finalny. Sezon
został podzielony na trzy części, w każdej po dwa odcinki poświęcone jednemu
bohaterowi. Oczekiwania były zatem duże. Effy, Cassie, Cook – to ci, chyba najbardziej
ulubieni przez widzów, bohaterowie zostali wybrani jako ci, których dalsze losy
poznamy. Pewnie każdy z widzów miał w głowie jakieś zakończenie dla nich.
Scenarzyści wcześniej rozstali się z nimi w dość zagadkowy sposób, więc nie
mieliśmy pewności co też z nimi się stało. I co się okazuje? Że trójka
rozwydrzonych nastolatków bardzo dorosła.
Effy,
Cassie i Cook nie byli aniołkami. Narkotyki, alkohol, imprezy do rana, dużo
seksu – tak wyglądało ich życie w wieku 17 lat. Do tego anoreksja, próba
samobójcza, morderstwo – los ich nie oszczędzał, ale przyznać trzeba, że to oni
go prowokowali. Producenci serialu do ich historii wrócili po kilku latach i
najwyraźniej wzięli pod uwagę, że człowiek w ciągu kilku lat może się bardzo
zmienić. Tak jak dojrzeli widzowie Skins, tak i sami bohaterowie stali się
poważniejsi. Co znamienne, dorosłość smakuje inaczej niż beztroskie (ale tylko
pozornie) lata nastoletnie. Cała trójka zdaje sobie sprawę, że teraz już na
imprezowaniu poprzestać nie może. Effy robi karierę w dużej firmie w branży
ekonomicznej, a wieczorami zamyka się w pokoju i studiuje tabele i diagramy. Cassie
pracuje w Londynie jako kelnerka, stroni od używek i złego towarzystwa. Cook,
pozornie dojrzał najmniej, ale choć jest dealerem narkotyków, sam raczej nie
szaleje i prowadzi spokojne życie. Oczywiście wszystko do czasu.
Czy
w siódmym sezonie czuć jest „skinsowy” klimat? To zależy w którym odcinku.
Seria jest niestety bardzo nierówna. Najlepsze są zdecydowanie odcinki z
Cassie. Cassie to neurotyczna, otoczona jakąś oniryczną aurą, marzycielka –
odcinki Pure doskonale to uchwyciły i oddały. Świetnie się je ogląda ze względu
na doskonałą, pełną artyzmu realizację. Ale nie tylko ładne zdjęcia i plenery
zasługują na docenienie. Mamy tu przede wszystkim rozsądnie wyważone połączenie
normalności z…hmm…sytuacjami, które, powiedzmy sobie szczerze, nie zdarzają się
na co dzień większości z nas (a w takie bohaterowie Skins pakowali się często).
Czego już nie można powiedzieć o odcinkach Rise poświęconych Cookowi. Tu
fantazja poniosła scenarzystów trochę za bardzo, bo wplątali Cooka w sytuację,
która atmosferą przypomina bardziej skandynawski kryminał niż to, co znaliśmy
pod nazwą Skins. Rise to odcinki najnudniejsze, najbardziej poważne i
najbardziej niewiarygodne. A Skins oglądało się raczej dlatego, że był to
serial doskonale ilustrujący świat młodych ludzi i jego degenerację, ale i ich
psychikę. Najbardziej „skinsowym” jest pod tym względem chyba część pierwsza
czyli Fire skupiona na Effy. Effy, choć bardzo chciałaby się zmienić, co widać
po zmianie priorytetów – kariera zamiast rozrywki – nie jest jednak w stanie
uchronić się przed autodestrukcyjną stroną swojej natury, którą dobrze
poznaliśmy już wcześniej. I z tego względu jest to chyba odcinek najbardziej
wierny temu, co oglądaliśmy w drugiej generacji. Effy nadal dokonuje złych
wyborów i nadal krzywdzi innych, choć nieumyślnie i w imię trochę lepszej
motywacji niż zdarzało się to kiedyś. Fire ma jeszcze jeden plus – opowiada też
dalsze losy Naomi i Emily, również bohaterek drugiej generacji. Niestety, i ta
historia nie ma happy endu.
Czy
takie pożegnanie z ekipą z Bristolu, jakie zafundowali nam twórcy Skins jest satysfakcjonujące?
Z pewnością pozostawia niedosyt. Sezon który miał wiele wyjaśnić i wiele wątków
zamknąć, pozostawił po sobie kolejne pytania. Choć można mieć zastrzeżenia, w
gruncie rzeczy jednak cieszę się, że ten sezon powstał. Mimo wszystko to nadal rozrywka
na wysokim poziomie przewyższającym szereg amerykańskich produkcji. Świadczy o
tym unikalny klimat, którego na szczęście nie zatracono, budowany oryginalną
muzyką, dynamicznym montażem, świetnymi zdjęciami. Warto przeżyć to jeszcze
raz, po raz ostatni.
Na
zachętę mam dla Was kilka kadrów z ostatnich odcinków.
|
źródło: facebook |
|
źródło: tumblr |
|
źródło: tumblr |
|
źródło: tumblr |
|
źródło: tumblr |
|
źródło: weheartit.com |
Ten serial na pierwszy rzut oka nie pasuje do moich gustów, ale baaardzo go polubiłam. U mnie też ostatnie odcinki pozostawiły niedosyt. Ale ciekawe, że za najlepsze uważasz odcinki z Cassie, do tej pory wszyscy krzyczeli, że są najgorsze. Mną wstrząsnął Cook, chociaż był bardzo nierealny.
OdpowiedzUsuń