21.10.2012

Kącik polskiego filmu + mały naddatek czyli Ki (reż. L. Dawid, 2011) i Kobieta na skraju dojrzałości (reż. J. Reitman, 2011))



Choć slogan na plakacie do Ki  głosi „nie polubisz jej”, ja Kingę, główną bohaterkę filmu, z miejsca polubiłam. Może to dlatego, że jest dziewczyną z duszą artystki, a takie typy zawsze mnie do siebie przekonują. Kinga ubiera się nonszalancko, ma artystyczne ambicje, tworzy wokół siebie dużo chaosu i generalnie ma swój własny świat, w którym jest kolorowo, głośno i wszystko dzieje się spontanicznie. Kinga jest samotną matką. Jej chłopak nie wytrzymał tego, że dziewczyna jest ciągle w biegu, zamiast siedzieć w domu i gotować obiadki. Wydawałoby się, że dziecko będzie ją ograniczać, ale Kinga właśnie wcale nie rezygnuje z odpowiadającego jej stylu życia. Dla mnie jest więc „Ki” filmem o nowoczesnym podejściu do macierzyństwa, reprezentowanym przez młode matki, które nie chcą rezygnować ze swojej indywidualności i niezależności. Nie zawsze jest to łatwa droga, co w filmie widać. Nie mniej, dziecko Kingi bynajmniej nie jest nieszczęśliwe czy zaniedbane. Bo Kinga to taki typ, który potrafi się „ustawić”. Pracuje dorywczo gdzie tylko się da. Jest otwarta i łatwo nawiązuje kontakty. Nie jest dla niej problemem wykorzystać dopiero co poznanego mężczyznę do podwiezienia czy do opieki nad synkiem. Z każdym szybko się spoufala, skracając jego imię do sylaby (sama nazywa się Ki, a jej syn Piotr to dla niej Pio). Uważa, że ludzie powinni sobie pomagać, stąd wiecznie kogoś o coś prosi: a to o przygarnięcie do mieszkania, a to o przypilnowanie dziecka, a to o udawanie jej narzeczonego przed panią z opieki społecznej. Oczywiście, takie zachowanie na dłuższą metę dla wszystkich tych przewijających się przez jej życie ludzi jest trudne do zniesienia. Ki ma grono przyjaciółek, jest towarzyska, ale tak naprawdę samotna. W filmie widzimy moment, kiedy uświadamia sobie, że tak naprawdę kobieta w jej sytuacji może liczyć tylko na siebie.

Ki na pewno nie jest żadnym głosem w sprawie feminizmu, ale przeciwstawia się stereotypowemu pojmowaniu macierzyństwa i udowadnia, że może ono przybierać inny kształt, niż ten do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Aktywna matka wcale nie jest matką gorszą. Jedynie świat jest dla niej gorszy i mniej przyjazny. Reżyserowi, Leszkowi Dawidowi udało się ten świat przedstawić bardzo wiarygodnie, bez przejaskrawień. Obnaża jego szarą, bezlitosną rzeczywistość, w której próbuje się odnaleźć kolorowa jak ptak Kinga. Konstrukcja tej bohaterki jest zdecydowanie najlepszym co udało się scenarzyście filmu, a zatrudnienie do tej roli Romy Gąsiorowskiej było strzałem w dziesiątkę. Znając poprzednie role aktorki chciałoby się powiedzieć, że Roma jest Ki od zawsze. Moje uznanie po raz kolejny wzbudził też Adam Woronowicz, grający tutaj niezbyt otwartego i przyjacielskiego współlokatora głównej bohaterki.

Ki jest filmem słodko-gorzkim. Bardzo dobrze się go ogląda, co jest głównie zasługą Romy Gąsiorowskiej, ale przyjemność płynąca z oglądania nie idzie w parze z pofilmową refleksją, że świat jest beznadziejny. A reżyser Leszek Dawid wyrasta na reżysera młodego pokolenia. Wydaje się, że doskonale potrafi uchwycić problemy młodych ludzi stojących u progu dorosłości, którzy zdają się być nią mniej lub bardziej przytłoczeni. Recenzje „Jesteś bogiem” to potwierdzają. Oby tak dalej.

Moja ocena to 8/10.


Kobietę na skraju dojrzałości postanowiłam zestawić z Ki, bo podobnie jak Kinga z filmu Leszka Dawida, tak Mavis Gary z filmu Jasona Reitmana jest symbolem swojego pokolenia, a przynajmniej jednostką reprezentatywną dla pewnej grupy społecznej, do niego należącej. Mavis to trzydziestokilkuletnia Amerykanka, której świetnie się wiedzie. Przynajmniej w oczach społeczeństwa. Jest zamożną pisarką, autorką książek dla nastolatków, kobietą niezależną, która żyje jak chce, nic nie musi i na wszystko ją stać. W dodatku o twarzy u figurze Charlize Theron. Powiedzielibyśmy, że osiągnęła sukces i tak właśnie jest postrzegana, kiedy wraca do rodzinnego miasteczka, by odszukać swoją szkolną miłość. Mavis wraca, bo wie, że jest zupełnie inaczej – książki się nie sprzedają, w dodatku ona jest tylko ich autorką – widmem, więc żaden splendor i tak na nią nie spada. Jest sfrustrowana i rozczarowana swoim życiem, wydaje się być nim znudzona. Kolejne związki z mężczyznami jej nie wychodzą. Smutki topi w alkoholu. Niby ma świat u stóp, ale dobrze wie, że najlepsze czasy ma już za sobą. To w liceum była królową balu, a chłopcy ustawiali się w kolejce do niej. Dlatego zatrzymała się na etapie dorastania – co widać i w jej ubiorze (koszulka z Hello Kitty), i w zachowaniu (chce odzyskać dawnego chłopaka, nie bacząc na to, że rozbije rodzinę), a szczególny wyraz daje temu w swoich książkach. To przykład osoby, która nie potrafi sobie poradzić z dorosłym życiem, zaakceptować tego, że nie wszystko się uda osiągnąć, że nie wszystko czy wszystkich można mieć. Do tego nie rozumie, że swoim egoistycznym zachowaniem krzywdzi innych. Podobnie jak Ki, działa zanim pomyśli, nie tylko o konsekwencjach, ale też o drugim człowieku.

Film Reitmana jest dość popularną w kinie krytyką amerykańskiego stylu życia nastawionego na sukces za wszelką cenę. Młodym ludziom wmawia się, że kariera da im szczęście i uczucie spełnienia, tymczasem gorzko się oni rozczarowują, kiedy okazuje się, że tak nie jest i do szczęścia nie wystarczy. Young Adult nie jest więc wcale lekkim filmem, choć klasyfikowany jest jako komedia. Jednak przedstawiona w nim historia, pióra Diablo Cody, każe raczej oceniać go w kategorii dramatu. Ja nie zaśmiałam się na tym filmie chyba ani razu, tymczasem kilka razy mnie on poruszył. Między innymi wtedy, gdy w kulminacyjnej scenie, Mavis wytyka swoim sąsiadom, że ich życiem kierują pozory i złudzenia. Sama postać bohaterki prosi się zresztą o współczucie. Rzadko się zdarza, by główną bohaterką filmu uczynić bohaterkę negatywną, ale kiedy już do tego dochodzi, choć początkowo nie darzymy jej sympatią, ostatecznie budzą się w nas pozytywne uczucia. W gruncie rzeczy Mavis nie jest bowiem głupia i wie, że powinna się zmienić. Wydaje się jednak, że nie potrafi poradzić sobie ze społeczną presją. Charlize Theron w tej roli okazała się dobrym wyborem, budując postać budzącą skrajnie różne emocje. Jest bardzo ekspresywna, świetnie gra twarzą, mimiką, dobrze „czuje” swoją bohaterkę. W rezultacie można być naprawdę wzruszonym jej problemami.

Niestety, rola Theron nie wystarczy bym miała ochotę ten film obejrzeć ponownie. Czegoś w nim jednak zabrakło. Choć warto docenić jego naturalność i prawdziwość poruszonego problemu, nie da się zaprzeczyć, że ogląda się go raczej ze znużeniem. Akcji jest w nim jak na lekarstwo i nie mam tu na myśli pościgów samochodowych czy eksplozji, ale po prostu jakieś zaskoczenia w fabule. Brakuje polotu czy błyskotliwych dialogów znanych z poprzednich filmów Reitmana. Film jest przez to dosyć nijaki. A może cały sęk tkwi w tym, że jest przepełniony taką dozą smutku i melancholii, z jaką u tego reżysera nie mieliśmy jeszcze do czynienia?

Moja ocena to 6/10.

5 komentarzy:

  1. Na "Ki" mam ochotę od dłuższego czasu, więc na pewno niebawem obejrzę sobie ten film, a "Kobietę na skraju dojrzałości" oglądałam i dobrze wspominam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ki też polubiłam, ale hmm... chyba bym jej do siebie nie zaprosiła. :P
    Roma Gąsiorowska zagrała rewelacyjnie. Masz rację, że to był strzał w dziesiątkę.

    OdpowiedzUsuń
  3. właśnie po Jestem Bogiem mam ogromną ochotę na Ki a twoja recenzja sugeruje że nie będę zawiedziona a dobry znak ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe zestawienie. Ja obu filmów jeszcze nie widziałam, ale obawiam się sensu "Ki" z powodu dość charakterystycznej wymowy głównej aktorki- po prostu boję się, że mogę jej zwyczajnie nie zrozumieć:P

    OdpowiedzUsuń
  5. Ki jest jednym z lepszych polskich filmów ostatnich lat, a Roma Gąsiorowska jest tam po prostu idealna. sam coś(tam) o Ki naskrobałem u siebie: http://cinemuwi.blogspot.com/2012/10/ki.html

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.