Dom zły okazał się być taki jak przypuszczałam, mając w
pamięci jego recenzje i opinie znajomych, którzy go oglądali. Czyli jaki?
Mocny, przerażający, brutalny. Wstrząsający i dający do myślenia. To film, po
którym czujesz się sponiewierany. Reżyser nie stosuje półśrodków – drugi po Weselu film Wojciecha Smarzowskiego to
obraz naturalistyczny i surowy. Zero upiększania, zero optymizmu, zero nadziei.
I jak tu o takim filmie napisać?
Akcja filmu rozgrywa się w dwóch planach czasowych. W roku 1982 milicyjna ekipa śledcza
podczas wizji lokalnej stara się ustalić przebieg wydarzeń pewnej jesiennej
nocy sprzed czterech lat, kiedy to w swoim gospodarstwie zginęło małżeństwo
Dziabasów i ich syn. Jak doszło do zbrodni ma pomóc ustalić świadek tamtych
zdarzeń, Edward Środoń. O tym, co się wydarzyło tej feralnej nocy dowiadujemy
się wyłącznie z jego zeznań. Jest to sprytna manipulacja widzem – naturalną
reakcją jest przyjęcie wersji Środonia za jedyną słuszną, zwłaszcza, że po
prostu nie wygląda na kryminalistę a co więcej, widzieliśmy przed chwilą jak
rozpaczał po nieszczęśliwej śmierci żony, więc w duchu mu współczujemy i może
nawet już z nim sympatyzujemy. Tymczasem wśród scen rekonstruujących tamtą noc
pojawiają się obrazy, które nieco tę pewność mogą zaburzać, bo sugerują, że
Środoń nie jest zupełnie bez winy. Czy to tylko jego wyobraźnia , wspomnienia,
celowe mylenie tropów? Reżyser chce w nas zasiać ziarno niepewności i
niepokoju. „Prawda? Nie ma takiej” – te słowa padają w filmie bodaj
trzykrotnie, zdaje się, że nie bez powodu. Czy to Środoń zabił Dziabasów? Czy
to oni chcieli zabić jego, ale na skutek tragicznej pomyłki sami zginęli? Każdy
wariant wydaje się możliwy, bo zarówno owdowiały zootechnik, który przybył do
wsi by podjąć nową pracę, jak i nad wyraz gościnni małżonkowie mają doskonały
motyw – pieniądze. Pomimo przyjęcia przez nas pewnych założeń na samym
początku, do końca siedzimy jak na szpilkach, co jest dużym udziałem
znakomitego montażu płynnie łączącego sceny z teraźniejszości z retrospektywą. Film
oglądamy z zapartym tchem, bo sami znajdujemy się w środku śledztwa. W końcu
któż z nas oglądając kryminał nie chce jako pierwszy dojść prawdy?
Jest
więc Dom zły świetną zagadką
kryminalną, ale odbierać go tylko jako kryminał to duże lekceważenie. Przede
wszystkim jest to obraz tamtych czasów, czasów PRL-u, w którym śledztwo w
sprawie brutalnego morderstwa jest tylko pretekstem, by się rozliczyć z
przeszłością.
Dom zły to w pierwszym rzędzie udana próba pokazania jaki
wpływ wywierała na ludzi komuna, doprowadzając do ich kompletnej degeneracji i
ogólnego przyzwalania na zło. W tym celu do filmu został wprowadzony wątek
rozgrywek między milicjantami, prokuratorem i Służbą Bezpieczeństwa. Porucznik
(Bartłomiej Topa), właściwie jedyna całkowicie pozytywna postać filmu, odkrywa
malwersacje jakich w PGR-ach dopuścili się miejscowi członkowie partii. Sprawę
chce wydać, nie godzi się na jej zatuszowanie, skazując się tym samym na śmierć
z rąk współpracowników. Tytułowy dom zły należy więc interpretować nie tyle jako
dom Dziabasów, ile ówczesną Polskę samą w sobie. To miejsce, w którym rządzi
pieniądz, niewygodne sprawy zamiata się pod dywan, a uczciwość jest tylko
hasłem ze słownika. Alkohol w tej Polsce leje się strumieniami, bez niego nikt
tu nie funkcjonuje. Z każdej strony wychyla się brud, smród i nędza. Ludzie
skoncentrowani są na sobie, swoich interesach, celach, do których osiągnięcia
nie cofną się przed niczym. Nie istnieje moralność ani szacunek dla drugiego
człowieka. Ten film przynajmniej na chwilę wręcz odbiera wiarę w ludzi. Kochanowski
pisał kiedyś o wsi wesołej i spokojnej. Wieś sportretowana przez Smarzowskiego
jest jej zupełnym zaprzeczeniem. Tym bardziej smutne jest, że oglądając Dom zły pojawia się nieodparte wrażenie,
że po dziś dzień naznaczeni jesteśmy piętnem opisywanych przez niego czasów.
Na
koniec kilka słów o stronie technicznej tej opowieści, która jest równie ważna
jak genialny scenariusz, autorstwa samego reżysera. Właściwie każdy element
ociera tu się o perfekcję. Pierwsze co robi wrażenie to wspomniany już,
nagrodzony licznymi nagrodami, montaż Pawła Laskowskiego, który właściwie
decyduje o tym, że tę historię tak dobrze się ogląda. Dobre są też zdjęcia
Krzysztofa Ptaka, a końcowa scena widziana z lotu ptaka nomen omen to
majstersztyk przywodzący na myśl obrazy Petera Brueghla. Atmosferę niepokoju
potęguje natomiast nieco psychodeliczna muzyka Mikołaja Trzaski. No i być może
najważniejsza część składowa tej produkcji – aktorstwo. Smarzowski w Domu złym obsadził właściwie co najmniej
połowę swojego Wesela i znów odniósł
z nimi sukces. Marian Dziędziel, Kinga Preis, Bartłomiej Topa, Arkadiusz
Jakubik – na ekranie są bohaterami z krwi i kości, ich postaci są przekonujące,
zmuszają do zajęcia wobec nich jakiegoś stanowiska. Zwłaszcza Preis jak żadna
inna aktorka pasuje do ról szwarnych, wiejskich kobiet z charakterem. Również
drugi plan błyszczy – Robert Więckiewicz, Eryk Lubos, Sławomir Orzechowski –
wszyscy grają z wyrazem, z charakterem. Razem ci wszyscy aktorzy tworzą jedną z
lepszych obsad, jakie widziałam ostatnio w filmie. Nie ma tu nikogo, kto by
odstawał poziomem od innych, ani nikogo, kto byłby źle obsadzony. Jedyne co
było wręcz nieznośne w Domie… to
fatalny dźwięk. Wytężanie słuchu, by móc usłyszeć dialogi jest dosyć męczące, a
następujący po nich nagły wybuch głośnej muzyki czy zwyczajnych odgłosów
zwyczajnie irytuje. To jednak przypadłość całej polskiej kinematografii
ostatnich lat, z tego co obserwuję. Podobno to dlatego, że z oszczędności
twórcy nagrywają dialogi nie w otoczeniu, w którym kręcą sceny, lecz później w
studiu. Oczywiście to zwykle zdarza się w filmach, które nie są z góry
przewidziane na sukces komercyjny – na dźwięk w komediach romantycznych i
innych tego typu „superprodukcjach” na ogół się nie narzeka. Mam nadzieję, że polskim
filmowcom jakoś uda się przezwyciężyć wszelkie problemy finansowe. Kłopoty z
dźwiękiem naprawdę potrafią czasem odebrać radość z oglądania filmu, a nie
każdy film jest tak dobry, jak Dom zły, którego liczne inne walory rekompensują
tę jedną wadę.
Trudno
polecać film, który jest tak prawdziwy w swej wymowie, że kojarzy się bardziej
z reportażem lub historią z popularnego niegdyś programu 997. Dlatego
uprzedzam, świadoma, że film straci teraz wielu widzów: to raczej historia dla
ludzi o mocnych nerwach, którym nie przeszkadza duża ilość wulgaryzmów i
przemocy na ekranie (nawet jeśli tak jak w tym wypadku jest jak najbardziej
uzasadniona), dla tych którzy nie szukają tylko przyjemnej rozrywki czy silnych
wzruszeń. Ale to też prawdziwa uczta kinomana. Film, który polski widz powinien
znać nie tylko dlatego, że jest ważny dla nas tematycznie, ale też dlatego, że
jest filmem, którym możemy się chwalić. Spokojnie można go stawiać w jednym
szeregu z amerykańskimi produkcjami najlepszej klasy (Fincher i bracia Coen by
się nim nie powstydzili). Dom zły jest dowodem na to, że mamy w
kraju przynajmniej jednego znakomitego reżysera, który wypracował sobie swój
chyba już rozpoznawalny, unikalny styl (nie widziałam jeszcze Róży, ale myślę, że moje wyobrażenie na
jej temat znając dwa poprzednie filmy Smarzowskiego okaże się słuszne). Kino
autorskie uważam za najciekawsze co ma do zaproponowania kinematografia i
cieszę się, że mogę polecać takie właśnie kino made in Poland.
Moja
ocena to 9/10.
Na koniec i nie na temat: chciałam się
podzielić moją radością z faktu, iż dostąpiłam zaszczytu zostania oficjalną
recenzentką znanego Wam pewnie dobrze portalu książkowego Lubimy
Czytać. Los jak widać każe mi skupić swoje intelektualne wysiłki na
ocenie książek, a nie filmów. Biorę to jednak na swoje barki i mam nadzieję
zadaniu temu sprostać ;) Mam nadzieję, że już wkrótce będzie można przeczytać
moje pierwsze teksty. A informuję o tym, żeby mieć czym usprawiedliwić
ewentualny zastój blogowy, do którego jednakowoż postaram się nie dopuścić, bo
z pisania o filmach, a tym bardziej z ich oglądania rezygnować nie zamierzam
;)
I jeszcze jedno: chciałam polecić Waszej
uwadze konkurs organizowany na blogu przynadziei.
Ciekawa formuła, ciekawe nagrody, warto wziąć udział :)
Och, i jeszcze coś: postanowiłam otagować jako "kącik polskiego filmu" wpisy poświęcone w całości polskim filmom (dosłownie trzy...), powstałe zanim narodziła się w mojej głowie ta idea. Będzie łatwiej je znaleźć tym, którzy trafiają na mojego bloga, bo szukają "dobrego polskiego filmu", a jak wskazują statystyki, między innymi takie właśnie zapytania na niego prowadzą (co cieszy niezmiernie).
I to już na pewno wszystko :) Pełnego kultury tygodnia Wam życzę ;)
Och, i jeszcze coś: postanowiłam otagować jako "kącik polskiego filmu" wpisy poświęcone w całości polskim filmom (dosłownie trzy...), powstałe zanim narodziła się w mojej głowie ta idea. Będzie łatwiej je znaleźć tym, którzy trafiają na mojego bloga, bo szukają "dobrego polskiego filmu", a jak wskazują statystyki, między innymi takie właśnie zapytania na niego prowadzą (co cieszy niezmiernie).
I to już na pewno wszystko :) Pełnego kultury tygodnia Wam życzę ;)