1. Opublikuj u siebie na blogu logo taga.
2. Napisz, kto Cię otagował.
3. Zaproś co najmniej 5 innych blogów
4. Wymień i opisz kilka swoich ulubionych seriali.
Lubię tego typu rankingi, ale wolę czytać zwierzenia innych niż
układać własne zestawienia, bo bardzo trudno mi wskazywać coś „ulubionego”. Wydaje mi się, że o tym czy jakiś serial albo
film jest ulubiony możemy powiedzieć dopiero z perspektywy czasu. Wybrałam więc te seriale, w przypadku
których już to zweryfikowałam. A więc zaczynamy:
Będąc w wieku poważnie nastoletnim odkryłam dzięki
TVN Siedem Kochane kłopoty czyli Gilmore Girls. Moja definicja serialu
ulubionego określa go jako serial, do którego zawsze będę chętnie wracać. To
jest właśnie taki serial. Jest to ciepła, optymistycznie nastrajająca opowieść
o przyjaźni matki i córki, ich sercowych i zawodowych problemach, z szeregiem
ciekawych postaci drugoplanowych w tle i dziejąca się w bardzo urokliwym
miasteczku. Bardzo dobra obyczajówka, świetnie zagrana. Bliska mi również ze
względu na to, że młodsza z pań Gilmore była studentką dziennikarstwa.
Mniej więcej w tym samym czasie
trafiłam na Joan z Arkadii. Serial
niezwykły, bo wyróżniający się na tle innych seriali dla młodzieży swoim
przesłaniem. Główna bohaterka, Joan posiada dar rozmawiania z Bogiem. Bóg objawia
jej się pod postacią kompletnie obcych jej osób i zwykle ma dla niej jakieś
zadania, z których oczywiście Joan wynosi w każdym odcinku jakąś lekcję, a my
razem z nią. Poruszane są tu problemy rzadko spotykane w serialach dla
młodzieży, takie jak śmierć, niepełnosprawność, wiara…I nie odniosłam wrażenia,
żeby twórcy serialu chcieli swoich widzów jakoś umoralniać czy zaszczepiać w
nich jakieś jedyne słuszne poglądy. Ten serial ma raczej zmusić młodych ludzi
do myślenia, otworzyć im oczy i zmusić do refleksji nad własnym postępowaniem. Plusem
serialu są ciekawe, wyraziste postaci, naprawdę bardzo dobrze zagrane.
House - nie ma co ukrywać, oglądam go głównie dla postaci tytułowej,
a tym samym dla Hugh Laurie. Spodobało mi się, że główny bohater jest właściwie
antybohaterem i że z sezonu na sezon dowiadujemy się o nim czegoś nowego,
poznajemy jego nowe oblicze, jesteśmy świadkami przekraczanie przez niego
kolejnych granic. Mentalne problemy House’a są dla mnie znacznie ciekawsze od
skomplikowanych przypadków medycznych, których się podejmuje, choć pomysłowość
w tej kwestii też zasługuje na uznanie. Mimo całej sympatii dla niego, cieszę
się że ósmy sezon jest ostatnim, bo twórcom zdecydowanie brakuje pomysłów
zarówno na postać doktora jak i pacjentów, a wprowadzanie nowych osób do ekipy
współpracowników House’a jest niewypałem. Cieszę się, że twórcy serialu chcą
odejść z honorem.
Grey’s Anatomy – to jednak Chirurdzy,
a nie House są moim ulubionym serialem. Żaden serial chyba nie zafundował mi
tylu wzruszeń i śmiechu jednocześnie. Z bohaterami żadnego serialu tak się nie
zżyłam. Ideał wśród seriali medycznych. Perfekcyjne są zwłaszcza pierwsze
sezony (tak to z reguły bywa), ale oglądanie każdego odcinka, nawet kiedy
serial obniżył loty, jest dla mnie ogromną przyjemnością.
Gotowe na wszystko
– wiem, wiem, moje zestawienie jest dosyć tendencyjne, ale w końcu seriale mają
być rozrywką. Perypetie przyjaciółek z Wisteria Lane mocno odbiegają od życia
przeciętnych gospodyń domowych i chyba dlatego tak lubię je oglądać. Każda z
nich jest tak barwną, oryginalną postacią, że trudno ich nie polubić. Moje
sympatie względem nich zmieniały się z sezonu na sezon. Najmniej lubię Susan, reszta mojej sympatii jest podzielona raczej po równo między pozostałe bohaterki. Serial bardzo wciąga, gdyż odcinki często kończą się dobrymi cliffhangerami. Gotowe na wszystko wyróżniają się też świetnymi dialogami.
Skins – brytyjski
serial dla młodzieży. Po amerykańskich produkcjach dla nastoletniej widowni,
pierwszy odcinek Skins był dla mnie
wstrząsem. Przedtem nie oglądałam seriali tak odważnie pokazujących seks,
branie narkotyków i z tak dużą ilością wulgaryzmów. Takie podejście mi się
akurat podoba, a innych z kolei razi. Nie pochwalam stylu życia przedstawionych
w serialu nastolatków, nie wiem ile jest w nim prawdy w odniesieniu do
brytyjskich realiów (ale oglądałam kilka brytyjskich filmów, w których młodzież
zachowywała się podobnie, więc może oni faktycznie tak szybko wchodzą w dorosłość),
mam kilka wątpliwości co do postaw rodziców, ale coś mnie jednak niesamowicie
do tego serialu przyciąga. Jest - jak to brytyjskie produkcje –
naturalistyczny, surowy, słodko-gorzki, zupełnie inny niż przesłodzone produkcje w
stylu Plotkary. Nie mogę też nie
wspomnieć o takich detalach jak muzyka czy wygląd bohaterów (są świetnie
wystylizowani), bo mają one dla mnie duże znaczenie. W tym względzie też
wszystko jest bardziej „brudne” niż w amerykańskich produkcjach. Pierwsze
cztery sezony Skins są fenomenalne.
Dwa ostatnie już nie przynoszą nic odkrywczego, w dodatku bohaterowie są
zdecydowanie mniej sympatyczni, jednak cały czas chyba Skins jest najlepszą obecnie kręconą produkcją dla młodzieży. Wcale
nie promuje rozwiązłego stylu życia, jak zarzucają niektórzy, lecz (w mojej ocenie) przestrzega
przed nim i opowiada o problemach nastolatków bliskim im językiem.
Sześć stóp pod ziemią –
każdy odcinek tego serialu to małe dzieło sztuki filmowej. Może nie do końca
jest to serial, do którego się chce wracać, ale jest to chyba najlepszy serial,
jaki oglądałam i zasługuje na wyróżnienie w tym gronie. Jest bardzo niełatwy w
odbiorze, wymagający, na pewno nie służący rozrywce. Porusza mnóstwo drażliwych
tematów, od homoseksualizmu, przez uzależnienie po śmierć. Odważny, dosłowny,
momentami wulgarny. Świetnie zagrany. Mądry. Wzruszający. Kilka minut
ostatniego odcinka nie bez powodu często nazywane jest najlepszym momentem w
historii telewizji. Na samo wspomnienie mam ciarki na plecach. Ogromnie
polecam.
Sześć stóp pod ziemią to serial
HBO. Z produkcji tej stacji polubiłam też Sex
w wielkim mieście, o którym
pisałam niedawno, i Czystą krew,
która jest moją „grzeszną przyjemnością”. Serial śmieszno-straszny, z coraz
bardziej przekombinowaną fabułą (najpierw wampiry, potem dołączają do nich
wilkołaki, następnie zmiennokształtni i wróżki – trochę tego dużo), ale ma
fajny klimat i jednego bardzo przystojnego aktora w obsadzie, więc kolejny
sezon też obejrzę :) Jednak
czy znajdą się te produkcje w gronie moich ulubionych – czas pokaże. Serialem, do którego oglądania niechętnie się przyznaję, ale który także przynosi mi wiele radości jest 90210. Ulubionym go nie nazwę, ale na tak zwane "odmóżdżenie" jak znalazł - istna telenowela z bogatymi nastolatkami w rolach głównych. Miło popatrzeć, że w Beverly Hills wszelkie problemy rozwiązuje się w mgnieniu oka. Przynajmniej gdzieś.
Przytulny
kącik od pewnego czasu mają w moim sercu też oczywiście brytyjskie seriale: Sherlock i Downton Abbey, o którym napiszę w następnej
notce, a który ma wszelkie zadatki na to, by dołączyć do elitarnego grona moich ulubionych.