8.07.2011

Julie i Julia (książka J. Powell + film N. Ephron)


Dzisiejszy wpis będzie wpisem porównawczym dedykowanym filmowi Julie i Julia i książce na podstawie, której powstał (Julie i Julia. Rok niebezpiecznego gotowania). Długo mi zajęło zabranie się za ten hit kinowy, ale to dlatego, że właśnie najpierw chciałam dorwać książkę, a to nie było takie łatwe. No ale udało się i było warto czekać, bo książka mnie ujęła. Świetne czytadło, najlepsze od dłuższego czasu jakie miałam w ręku. Świetnie mi poprawiało humor i czytało się bardzo szybciutko, nie zauważyłam kiedy skończyłam, niestety. Nie jest to oczywiście proza najwyższej próby, ale Julie Powell ma bardzo lekkie pióro i potrafi pisać w ciepły, dowcipny sposób, co sprawia, że nie trzeba się wstydzić, że się tę książkę przeczytało. Jej język i przyjacielskie podejście do czytelnika bardzo mi się spodobały. O czym napisała tego pewnie nie muszę przypominać, bo o projekcie Julie/Julia było głośno, właśnie za sprawą filmu z 2009 roku, ale w skrócie: Julie Powell, pracownica rządowa, przeżywająca kryzys związany z przekroczeniem trzydziestki postanowiła założyć blog, na którym będzie opisywać swoje wyzwanie zrealizowania w ciągu roku 524 przepisów z książki kucharskiej Julii Child, słynnej (jak dla mnie słynnej dopiero od owego 2009…) amerykańskiej kucharki. Oczywiście nie jest to takie łatwe, po drodze Julie napotyka w kuchni wiele mniejszych i większych przeszkód, które są całkiem zabawne. Zabawna jest i sama postać Julie – to osoba, którą z miejsca byśmy polubili, otwarta, wesoła, wygadana, a jednak zupełnie nieidealna, a więc po prostu swojska. Z książki bije optymizm a oprócz tego, że zachęca ona, co oczywiste, do gotowania, aż chce się po jej przeczytaniu założyć bloga lub po prostu na tym, który już się ma napisać coś od serca. Powiedziałabym, że to pochwała blogosfery i radości, jaką ona daje jej użytkownikom. A film, czy w nim też to odnajdziemy?


Otóż nie. Film dość mocno różni się od książki Julie Powell, ale to dlatego, ze bardziej chyba jednak opiera się na książce Julii Child, bo i ona wydała książkę o sobie – Moje życie we Francji. Wątek Julii Child przez Powell jest jedynie zarysowany w postaci wypisów z pamiętnika męża Julii, natomiast w filmie Nory Ephron jest on zdecydowanie na pierwszym planie i o dziwo okazuje się być ciekawszy od sekwencji współczesnych czyli scen z życia Julie Powell. Te są potraktowane bardzo powierzchownie i bardzo skrótowe w stosunku do książki młodej Amerykanki. Brakuje przede wszystkim całego drugiego planu, a więc perypetii sercowych brata Julie i jej przyjaciółek, które moim zdaniem ożywiłyby trochę film. W książce każda kulinarna przygoda Julie jest opisana bardzo dokładnie, w filmie dostaniemy jedną krótka scenę ją opisującą. Oczywiście, wymogi czasowe, nieubłagane, wiem. Ale całe to wyzwanie Julie jakby straciło na znaczeniu, przez to, że zostało pokazane tak bardzo po łebkach. Z drugiej jednak strony, sekwencje z przeszłości są świetne i przywracają równowagę. Meryl Streep jest genialna w roli Julie Child – akcent, sposób mówienia, poruszania się – mistrzostwo świata. Ona nie wciela się w Julię, ona jest Julią. Do tego Stanley Tucci u jej boku – świetny duet. No i postać Julii sama w sobie jest ciekawa. Kobieta jest świadectwem tego, że nigdy nie jest za późno na nic – zarówno na miłość, jak i na spełnianie swoich marzeń i realizowanie pasji. A więc polecam film Julie i Julia dla pozytywnego nastrojenia się do życia, bo takie jest jego działanie. Czy przeczytacie książkę przed czy po nie ma żadnego znaczenia, bo jak dla mnie to praktycznie dwie różne historie.

Moja ocena filmu to 7/10, a książki 9/10.
                                                                  

5 komentarzy:

  1. No proszę, a większość ocenia film wyżej niż książkę... Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak sprawdzić na własnej skórze. Film obejrzałam w połowie i już nadrabiam - chodzi za mną od 2 tygodni i się nie chce odczepić, tak mi się w pamięci zapisał! A to znaczy, że bardzo dobry ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się wstydzę i solennie obiecuję że przeczytam książkę i obejrzę film...

    OdpowiedzUsuń
  3. ksiązki nie czytałem :( ale film za to wydał mi się kapitalny - tak lekki, poprawiający nastrój, tak ciepły (szczególnie pokazując małżeństwo Julie Child)... może gdybym oglądał go sam i analizował to bym go zjechał ale że oglądałem go z żoną to jest to jedna z sympatyczniejszych rzeczy z kina z ostatnich dwóch lat :))) to się nazywa dodatkowy walor filmu. A Meryl Streep kapitalna - w jednym roku zagrała tak 3 rózne role a każdą na swój sposób świetnie! mistrzostwo świata

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka mnie nie porwała - może dlatego że same kulinarne przepisy i współczesne przeżycia autorki jakoś nie leżą w polu moich zainteresowań. Z kolei Moje życie we Francji to książka nudna i niestety dająca obraz kogoś zdecydowanie mniej sympatycznego niż Child z filmu. Z kolei sam film jest idealny na poprawę humoru. Głównie dzięki niesamowitej Meryl Streep która wnosi do filmu nie tylko ciepło i humor ale absolutnie niesamowitą grę. Jak ona zagrała taką wysoką postawną kobietę? Rozumiem grać dobrze ale żeby urosnąć do filmu? Tak to tylko ona potrafi ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. @Nyx
    Szczerze mówiąc, nie miałam pojecia jak jest oceniany film/książka. Może kolejność ma jakieś znaczenie - ja najpierw przeczytałam książkę, spodobała mi się, więc do filmu podchodziłam już z pewnym nastawieniem. Z pewnością nie jest on zły, jest po prostu inny :) Jak się przyczepił znaczy, że musisz dokończyć ;)

    @pisanyinaczej
    Nie trzeba się wstydzić ;P ale słowo się rzekło, trzeba go dotrzymać ;D

    @przynadziei
    Ach, filmy oglądane w miłym towarzystwie zawsze smakują inaczej ;) Rzeczywiście, ta część o malżeństwie Child też mnie najbardziej ujęła. Książka jest może raczej "babska", więc na lekturę jakoś bardzo namawiać Cię nie będę ;)

    @Cara
    I jak tu przystoi wyjawić, że kiedyś kompletnie ignorowałam Meryl jako aktorkę? Nie istniała dla mnie. Ale chyba wszystko zmieniło się po Godzinach. Cały czas nadrabiam jej filmografię. Ona jest niesamowita! Najlepsza aktorka swojego pokolenia (co najmniej. Też jestem ciekawa jak udało się uzyskać efekt tego wzrostu, bo chyba jednak fizycznie było to niemożliwością ;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.