Czasu
na pisanie mam obecnie niewiele, ale głowę za to pełną pomysłów. Już od
dłuższego czasu, odkąd tylko obejrzałam właściwie, mam ochotę napisać o Życiu Adeli. Recenzja z racji braku czasu i energii będzie pewnie dość mizerna, ale
być może kogoś uda mi się zachęcić do obejrzenia tego znakomitego filmu.
Choć
na początek muszę powiedzieć, że tuż po obejrzeniu filmu, a nawet jeszcze w
trakcie oglądania, miałam mieszane uczucia co do niego. Jak zwykle w przypadku
głośnych filmów spodziewałam się bowiem nie wiadomo czego. Tymczasem Życie
Adeli jest filmem skromnym, subtelnym, wyciszonym. Ale w tym tkwi jego siła, co
szybko zrozumiałam. To studium miłości - rozkwitu i zwiędnięcia uczucia. Wymowa
filmu jest uniwersalna i chociaż przyjęło się, że to film o lesbijkach
(pierwszy „taki” film o lesbijkach) to tak naprawdę dotrze do każdego z nas i
każdy z nas – kto był kiedyś kochany i sam kogoś kochał – odnajdzie w nim
znajome treści. Z tytułową bohaterką idziemy przez życie, towarzysząc jej
dojrzewaniu. Jak wskazuje sam tytuł, obraz podzielony jest na dwie części – w
pierwszej widzimy rodzące się uczucie między nią, wówczas 15-letnią, a starszą
od niej studentką ASP, Emmą. Uczucie gwałtowne, namiętne, niepowstrzymane. I
choć to właśnie w tej części, dosyć szybko, oglądamy na ekranie legendarną już
8-minutową scenę niesymulowanego seksu, nie wywołuje ona odrazy swoją
tandetnością. Abdellatif Kechiche, który podobno kazał swoim aktorkom kręcić nieskończoną
ilość dubli, jest daleki od pornografii. Seks w jego filmie jest zmysłowy, a
kilkuminutowa sekwencja nie jest tylko ocieraniem się jednego ciała o drugie w
celu zaspokojenia żądzy – to kwintesencja głębokiego uczucia, jakie narodziło
się między Adelą i Emmą. Ale seks nie wystarczy, by to uczucie przetrwało, o
czym przekonujemy się w rozdziale drugim. Co ważne, w Życiu Adeli orientacja
bohaterek ma znaczenie drugorzędne. To nie jest film o tym, jak żyją i jak są
postrzegane lesbijki. To równie dobrze mógłby być film o parze heteroseksualnej
i myślę, że miałby podobną siłę oddziaływania. Adela i Emma nie są w stanie być
razem, bo są skrajnie inne. Dzieli je pochodzenie, domy, w których wyrosły,
wykształcenie, dzielą je ambicje – Emma chce być malarką, ma wyrafinowany gust,
Adela nie ma wielkich marzeń, pragnie pracować z dziećmi jako nauczycielka. Nie
ma też wiedzy, którą mogłaby zaimponować przed przyjaciółmi swojej dziewczyny.
Z czasem coraz bardziej zaczyna czuć, że może do niej nie pasuje. A potem
popełnia jeden wielki błąd…Przez cały film Adela jest cały czas niedojrzała.
Emma poważnieje, czego symbolem jest rezygnacja z błękitnego koloru włosów,
podczas gdy Adela już jako dorosła kobieta wciąż ma na głowie niesforny koczek,
symbolizujący jej dziecinne postrzeganie rzeczywistości. A jednocześnie trudno
tej nierozsądnej Adeli nie współczuć. Jest ona przykładem na to, jak bardzo
miłość może boleć i jak trwale zapisuje się w nas pierwsze, wielkie uczucie. Od
eksplozji uczucia przez nadzieję do ogromnego bólu – film prowadzi nas przez
wszelkie możliwe etapy związku i zmusza do refleksji.
Reżyser
stawia na naturalizm. Nie tylko jeśli chodzi o pokazanie scen erotycznych, ale
także jeśli chodzi o sam sposób filmowania. Twarz głównej bohaterki oglądamy w
zbliżeniach, widząc tym samym każdą jej emocję. Towarzyszymy jej w codziennym
życiu, w środowisku szkolnym, w jej pokoju, w którym płacze, w klubie, gdzie
poznaje Adelę, w pracy – jesteśmy z nią wszędzie, dzięki czemu możemy się z nią
w pewien sposób zżyć. Kamera wiele miejsca poświęca też jedzeniu, które ma w
filmie symboliczne znaczenie i dodatkowo uwypukla różnice dzielące obydwie
bohaterki. Wszystko poszłoby jednak na nic, gdyby nie znakomite aktorki.
Grająca Adelę, Adele Exarchopoulos to wielkie odkrycie i razem z Leą Seydoux,
która grała już m.in. u Tarantino, jest w ogromnej mierze odpowiedzialna za
sukces filmu. Obydwie aktorki są niesamowicie przekonujące w swoich rolach. Exarchopoulos
gra dość intuicyjnie, jest naturszczykiem, do postaci Adeli podchodzi
emocjonalnie i właśnie dzięki temu jest wiarygodna. Z kolei w grze Seydoux
największą istotę ma mimika, spojrzenie, uśmiech, jej ekspresja, co tworzy z
Emmy bardzo charyzmatyczną postać, która przyciąga jak magnes. Między nimi
dwiema natomiast na ekranie panuje fantastyczna chemia.
Nagrodzone na festiwalu w Cannes Życie
Adeli (warto jeszcze dodać, że będące ekranizacją komiksu) to – bez przesady - jeden z najpiękniejszych filmów o miłości, jakie
widziałam. Szczery i przejmujący, jest kolejnym dowodem na to, że kameralne
historie są w stanie powiedzieć więcej i więcej w nas poruszyć.
Moja ocena: 9/10
"oglądamy na ekranie legendarną już 8-minutową scenę niesymulowanego seksu, nie wywołuje ona odrazy swoją tandetnością. Abdellatif Kechiche, który podobno kazał swoim aktorkom kręcić nieskończoną ilość dubli, jest daleki od pornografii. Seks w jego filmie jest zmysłowy, a kilkuminutowa sekwencja nie jest tylko ocieraniem się jednego ciała o drugie w celu zaspokojenia żądzy – to kwintesencja głębokiego uczucia, jakie narodziło się między Adelą i Emmą."
OdpowiedzUsuńSceny seksu daleko od pornografii? Kompletnie się z tym nie zgadzam. I chociaż nie pokazano narządów rozrodczych, to nic innego tylko czyste porno, w dodatku mało wysublimowane. Dla mnie to wyglądało jedynie na ocieranie się niestety, w dodatku pozbawione jakiejś większej głębi i sensu. Nie kupuję ten kwintesencji. Czy naprawdę trzeba pokazywać tyle seksu by dookonać analizy związku? Moim zdaniem nie, ale kontrowersyjność przede wszystkim...
Być może wyrwana z kontekstu, obejrzana gdzieś na youtube, ta scena faktycznie byłaby dla mnie czystą pornografią, ale w odniesieniu do całości filmu, mam o niej zdanie takie jakie mam. Jasne, że nie trzeba pokazywać seksu, by dokonać analizy związku, ale zastanawiam się - co w tym złego, że reżyser tę scenę pokazał? Co komukolwiek może to przeszkadzać? Zresztą dla Adeli ten seks miał duże znaczenie, więc uważam, że dobrze było go pokazać. Na ogół się w filmach tego nie robi, więc tylko brawa za odwagę. Może i reżyser chciał zaszokować, ale przecież to było też mocno ryzykowne.
UsuńJak dla mnie ta scena nic nie wniosła do filmu. A bez nie byłoby lepiej ;)
UsuńJa czasem nie rozumiem po co wszędzie trzeba pokazywać seks. Ok, tutaj jeszcze było to pokazane dosyć..artystycznie, ale i tak takie sceny kojarzą mi się tylko z pójściem na łatwiznę - bo niestety seks sprzedaje się najlepiej
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)