26.04.2015

Życie Adeli. Rozdział 1 i 2 (reż. A. Kechiche, 2013)


 

Czasu na pisanie mam obecnie niewiele, ale głowę za to pełną pomysłów. Już od dłuższego czasu, odkąd tylko obejrzałam właściwie, mam ochotę napisać o Życiu Adeli. Recenzja z racji braku czasu i energii będzie pewnie dość mizerna, ale być może kogoś uda mi się zachęcić do obejrzenia tego znakomitego filmu.

Choć na początek muszę powiedzieć, że tuż po obejrzeniu filmu, a nawet jeszcze w trakcie oglądania, miałam mieszane uczucia co do niego. Jak zwykle w przypadku głośnych filmów spodziewałam się bowiem nie wiadomo czego. Tymczasem Życie Adeli jest filmem skromnym, subtelnym, wyciszonym. Ale w tym tkwi jego siła, co szybko zrozumiałam. To studium miłości - rozkwitu i zwiędnięcia uczucia. Wymowa filmu jest uniwersalna i chociaż przyjęło się, że to film o lesbijkach (pierwszy „taki” film o lesbijkach) to tak naprawdę dotrze do każdego z nas i każdy z nas – kto był kiedyś kochany i sam kogoś kochał – odnajdzie w nim znajome treści. Z tytułową bohaterką idziemy przez życie, towarzysząc jej dojrzewaniu. Jak wskazuje sam tytuł, obraz podzielony jest na dwie części – w pierwszej widzimy rodzące się uczucie między nią, wówczas 15-letnią, a starszą od niej studentką ASP, Emmą. Uczucie gwałtowne, namiętne, niepowstrzymane. I choć to właśnie w tej części, dosyć szybko, oglądamy na ekranie legendarną już 8-minutową scenę niesymulowanego seksu, nie wywołuje ona odrazy swoją tandetnością. Abdellatif Kechiche, który podobno kazał swoim aktorkom kręcić nieskończoną ilość dubli, jest daleki od pornografii. Seks w jego filmie jest zmysłowy, a kilkuminutowa sekwencja nie jest tylko ocieraniem się jednego ciała o drugie w celu zaspokojenia żądzy – to kwintesencja głębokiego uczucia, jakie narodziło się między Adelą i Emmą. Ale seks nie wystarczy, by to uczucie przetrwało, o czym przekonujemy się w rozdziale drugim. Co ważne, w Życiu Adeli orientacja bohaterek ma znaczenie drugorzędne. To nie jest film o tym, jak żyją i jak są postrzegane lesbijki. To równie dobrze mógłby być film o parze heteroseksualnej i myślę, że miałby podobną siłę oddziaływania. Adela i Emma nie są w stanie być razem, bo są skrajnie inne. Dzieli je pochodzenie, domy, w których wyrosły, wykształcenie, dzielą je ambicje – Emma chce być malarką, ma wyrafinowany gust, Adela nie ma wielkich marzeń, pragnie pracować z dziećmi jako nauczycielka. Nie ma też wiedzy, którą mogłaby zaimponować przed przyjaciółmi swojej dziewczyny. Z czasem coraz bardziej zaczyna czuć, że może do niej nie pasuje. A potem popełnia jeden wielki błąd…Przez cały film Adela jest cały czas niedojrzała. Emma poważnieje, czego symbolem jest rezygnacja z błękitnego koloru włosów, podczas gdy Adela już jako dorosła kobieta wciąż ma na głowie niesforny koczek, symbolizujący jej dziecinne postrzeganie rzeczywistości. A jednocześnie trudno tej nierozsądnej Adeli nie współczuć. Jest ona przykładem na to, jak bardzo miłość może boleć i jak trwale zapisuje się w nas pierwsze, wielkie uczucie. Od eksplozji uczucia przez nadzieję do ogromnego bólu – film prowadzi nas przez wszelkie możliwe etapy związku i zmusza do refleksji. 



Reżyser stawia na naturalizm. Nie tylko jeśli chodzi o pokazanie scen erotycznych, ale także jeśli chodzi o sam sposób filmowania. Twarz głównej bohaterki oglądamy w zbliżeniach, widząc tym samym każdą jej emocję. Towarzyszymy jej w codziennym życiu, w środowisku szkolnym, w jej pokoju, w którym płacze, w klubie, gdzie poznaje Adelę, w pracy – jesteśmy z nią wszędzie, dzięki czemu możemy się z nią w pewien sposób zżyć. Kamera wiele miejsca poświęca też jedzeniu, które ma w filmie symboliczne znaczenie i dodatkowo uwypukla różnice dzielące obydwie bohaterki. Wszystko poszłoby jednak na nic, gdyby nie znakomite aktorki. Grająca Adelę, Adele Exarchopoulos to wielkie odkrycie i razem z Leą Seydoux, która grała już m.in. u Tarantino, jest w ogromnej mierze odpowiedzialna za sukces filmu. Obydwie aktorki są niesamowicie przekonujące w swoich rolach. Exarchopoulos gra dość intuicyjnie, jest naturszczykiem, do postaci Adeli podchodzi emocjonalnie i właśnie dzięki temu jest wiarygodna. Z kolei w grze Seydoux największą istotę ma mimika, spojrzenie, uśmiech, jej ekspresja, co tworzy z Emmy bardzo charyzmatyczną postać, która przyciąga jak magnes. Między nimi dwiema natomiast na ekranie panuje fantastyczna chemia.





Nagrodzone na festiwalu w Cannes Życie Adeli (warto jeszcze dodać, że będące ekranizacją komiksu) to – bez przesady - jeden z najpiękniejszych filmów o miłości, jakie widziałam. Szczery i przejmujący, jest kolejnym dowodem na to, że kameralne historie są w stanie powiedzieć więcej i więcej w nas poruszyć.

Moja ocena: 9/10


4 komentarze:

  1. "oglądamy na ekranie legendarną już 8-minutową scenę niesymulowanego seksu, nie wywołuje ona odrazy swoją tandetnością. Abdellatif Kechiche, który podobno kazał swoim aktorkom kręcić nieskończoną ilość dubli, jest daleki od pornografii. Seks w jego filmie jest zmysłowy, a kilkuminutowa sekwencja nie jest tylko ocieraniem się jednego ciała o drugie w celu zaspokojenia żądzy – to kwintesencja głębokiego uczucia, jakie narodziło się między Adelą i Emmą."
    Sceny seksu daleko od pornografii? Kompletnie się z tym nie zgadzam. I chociaż nie pokazano narządów rozrodczych, to nic innego tylko czyste porno, w dodatku mało wysublimowane. Dla mnie to wyglądało jedynie na ocieranie się niestety, w dodatku pozbawione jakiejś większej głębi i sensu. Nie kupuję ten kwintesencji. Czy naprawdę trzeba pokazywać tyle seksu by dookonać analizy związku? Moim zdaniem nie, ale kontrowersyjność przede wszystkim...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może wyrwana z kontekstu, obejrzana gdzieś na youtube, ta scena faktycznie byłaby dla mnie czystą pornografią, ale w odniesieniu do całości filmu, mam o niej zdanie takie jakie mam. Jasne, że nie trzeba pokazywać seksu, by dokonać analizy związku, ale zastanawiam się - co w tym złego, że reżyser tę scenę pokazał? Co komukolwiek może to przeszkadzać? Zresztą dla Adeli ten seks miał duże znaczenie, więc uważam, że dobrze było go pokazać. Na ogół się w filmach tego nie robi, więc tylko brawa za odwagę. Może i reżyser chciał zaszokować, ale przecież to było też mocno ryzykowne.

      Usuń
    2. Jak dla mnie ta scena nic nie wniosła do filmu. A bez nie byłoby lepiej ;)

      Usuń
  2. Ja czasem nie rozumiem po co wszędzie trzeba pokazywać seks. Ok, tutaj jeszcze było to pokazane dosyć..artystycznie, ale i tak takie sceny kojarzą mi się tylko z pójściem na łatwiznę - bo niestety seks sprzedaje się najlepiej
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.