The Knick to serial wymagający. Nie jest to tylko lekka
rozrywka, ale serial który dla widza z odcinka na odcinek staje się coraz
bardziej niewygodny. Jednocześnie z odcinka na odcinek jest coraz lepszy. Po 2
– 3 epizodach zastanawiałam się czy go nie porzucić, dobrze jednak, że tego nie
zrobiłam.
Najnowsza
propozycja Cinemax jest produkcją bardzo filmową, ale nic w tym dziwnego – za
reżyserię serialu odpowiedzialny jest Steven
Soderbergh. To kolejny przykład sytuacji, kiedy utytułowany filmowy reżyser
zabiera się za serial. Zazwyczaj dzieje się to z sukcesem. O sukcesie może
mówić i Soderbergh, choć jego
produkcja nie przypadnie do gustu każdemu. Styl i wizja, którą narzucił reżyser
sprawia bowiem, że poszczególne odcinki serialu są pozbawione dramaturgii. Jako
całość The Knick wypada świetnie, ale
poszczególne epizody są dość nudne, bo niewiele się w nich dzieje. Fabuła bardzo
powoli posuwa się do przodu, a co za tym idzie średnio przykuwa uwagę widza.
Nie oznacza to jednak, że serial jest słaby. Trzeba po prostu lubić takie luźno
snute opowieści, w których nie do końca można wyróżnić jakiś główny temat. Od
strony technicznej The Knick stoi natomiast
na najwyższym poziomie: każda scena jest nakręcona z ogromnym pietyzmem,
świetnie skadrowana, zaaranżowana i zagrana. Aktorstwo to mocna strona serialu,
podobnie jak hipnotyzująca muzyka Cliffa
Martineza (tego od Drive). Duże
wrażenie robią sceny zabiegów i operacji – doktor Thackery i spółka kroją
pacjentów z zacięciem rzeźnika, a krew dosłownie wylewa się z ekranu. Kogo
obrzydzają ludzkie wnętrzności niech przemyśli, czy na pewno chce oglądać The Knick. Tego, co zobaczycie tutaj nie
widzieliście w Chirurgach, Housie ani ER. Sceny operacji – najczęściej przełomowych - trzymają w
napięciu, budzą zainteresowanie. Nie są dodatkiem do towarzyskiej rozmowy, jak np.
w Chirurgach, lecz treścią samą w
sobie.
The Knick to fascynująca opowieść o narodzinach współczesnej
chirurgii, ale i wiarygodny portret obyczajowości pierwszych lat dwudziestego
wieku. Warstwa społeczno – obyczajowa serialu jest zdecydowanie najciekawsza. Pojawia
się wątek podejścia do Afroamerykanów, stosunku do kobiet, związków, seksu, do
imigrantów…Każdy z bohaterów ma w tym swój udział, będąc żywym przykładem
przemian ówczesnej epoki. Oczywiście, największą uwagę skupia na sobie doktor
John Thackery, będący postacią centralną fabuły. To cyniczny lekarz w typie
doktora House’a. Zanim jednak podniosą się głosy, że to jego naśladowca, muszę
dodać, że to bohater wzorowany na prawdziwej postaci – Williamie Halstedzie,
pionierze chirurgii, a przy okazji dziwkarzu i narkomanie uzależnionym od
kokainy. Jest nim i Thackery, w którego brawurowo wciela się Clive Owen, do tej pory nielubiany
przeze mnie. W The Knick aktor
pokazał jednak całe spektrum swoich możliwości, bardzo przekonując mnie do
siebie. To zdecydowanie jego najlepsza rola, w której go widziałam. W The Knick zwracają uwagę także mniej
znani aktorzy. Pisałam już o Eve Hewson,
debiutantce, która tworzy tu bardzo ciekawą, niejednoznaczną postać młodej
pielęgniarki zadurzonej w Thackerym. Pole do popisu ma Andre Hollande, grający buntowniczego czarnoskórego lekarza,
Algernona Edwardsa. W pamięć zapadają też Jeremy
Bobb wcielający się w szemranego zarządcę szpitala Knickerbrocker (od skrótu
tej nazwy wziął swój tytuł serial) oraz Juliet
Rylance i Cara Seymour, grające
odpowiednio dobroduszną, lecz nieszczęśliwą w miłości Cornelię, córkę
dobroczyńcy szpitala i Harriet, siostrę zakonną przeprowadzającą zabiegi
aborcji. Co istotne, w trakcie całego serialu bohaterowie przechodzą swoiste
przemiany. W pierwszym i w ostatnim odcinku widzimy ich w zupełnie innym świetle,
częstokroć nawet jako zupełnie inne osoby, po których początkowo nie
spodziewalibyśmy się danych zachowań.
The Knick to serial nieprzeciętny, ale nie bez wad. Jest
świetnie nakręcony, a mimo to nie jest wciągający – widz nie czeka z zapartym
tchem na kolejną scenę i kolejny odcinek. Choć tak się dzieje do czasu, a
konkretnie do kilku ostatnich odcinków serialu, w których akcja zdecydowanie
nabiera tempa i wydarzają się wszystkie te rzeczy, do których po prostu musiało
dojść, rzeczy, na które widz czekał. Finalnie więc The Knick pozostawia po sobie bardzo dobre wrażenie, którego
rezultatem ta recenzja. Z pewnością to jedna z najlepszych serialowych premier
tego roku – choć nie widziałam oczywiście wszystkich.
Moja
ocena: 8/10
może teraz kiedy jest przerwa zainteresuję się tym serialem :)
OdpowiedzUsuńciekawe plakaty, zachęcają do obejrzenia :)
OdpowiedzUsuńPlakaty faktycznie klasa - epatują tyloma emocjami :)
OdpowiedzUsuńThe Knick jest zupełnie inny niż wszystkie seriale walczące o to, żeby przykuć do telewizora jak największą ilość widzów. Przypomina bardziej House of Cards - rozkręca się powoli, leniwie, dużo jest rozmów i pojedynczych szokujących scen, twórcy pozwalają nam na stopniowe zapoznanie się z bohaterami. Za to w tym momencie kiedy już prawie stwierdziłam, że tak będzie do końca i właściwie nie ma już po co oglądać dalej, reżyser zafundował nam odcinek z zamieszkami... i to było naprawdę piorunujące. Widać, że to wszystko było naprawdę przemyślane ;-)
OdpowiedzUsuńfilm z pewnością warty uwagi !!
OdpowiedzUsuń