John
Green podbił serca czytelników na całym świecie historią o chorych na raka
nastolatkach, dla których życiowym celem staje się spotkanie z autorem
ulubionej powieści i poznanie odpowiedzi na pytanie: co dalej z bohaterami, gdy
książka się kończy. Wiadomo jak kończą takie bestsellery: w kinie. Wiadomo, jak
rzecz ma się na ogół z ekranizacjami: są niesatysfakcjonujące. Jako wierna
czytelniczka Greena (trochę starsza niż target i dobrze zdająca sobie sprawę ze
słabszych stron jego pisarstwa), jestem w pełni zadowolona z tego, co z Gwiazd
naszych winą zrobił Josh Boone. Bo nie zabrał się za drastyczne cięcia, lecz
dość wiernie przełożył tekst Greena na obrazy. Choć umówmy się – książka nie
jest zbyt obszerna treściowo, więc wszystko co ważne udało się zmieścić i nikt
nie płacze i nie narzeka. Odnośnie samego filmu – być może oceniłabym go wyżej,
gdybym wcześniej nie widziała Now is Good z Dakotą Fanning, filmu który w
podobny pogodny sposób mówi o umieraniu. Przy nim Gwiazd naszych wina nie robi
dużego wrażenia, jednak wciąż jest to jeden z najlepszych filmów dla
nastolatków, jakie ostatnio nakręcono, przemycający pewne wartości, a nie skupiony tylko na
schematycznych tematach.
W
książce najlepiej napisaną postacią jest Augustus, chłopak chory na kostniakomięsaka,
który pozbawił go jednej nogi. W filmie dominuje Hazel, narratorka książki. Za
sprawą świetnej Shailene Woodley postać Hazel, która wypadała dosyć blado przy
Gusie, nabrała rumieńców. To naprawdę dobry castingowy wybór. Należy pochwalić także wybór Ansela Elgorta do roli Gusa. Nieznany
szerszej publiczności aktor może nie jest idealny w roli nonszalanckiego nastolatka, ale
przynajmniej nie budzi żadnych skojarzeń ze swoim innym bohaterem, co
zdecydowanie wpływa na jego wiarygodność. Jeśli już mowa o bohaterach, szkoda
jedynie, że obcięto do minimum obecność Isaaca, czyli postaci która wnosiła do całej
powieści sporo humoru.
Z
oczywistych względów film nie dorównuje książce. Nie ma tu miejsca na pisane
wielką literą nazwy, jak np. Bonusy Rakowe czy Osoba Profesjonalnie Chora, które
oddziałują wyłącznie na papierze. Ani na pokazanie wszystkich motywujących
haseł, które wiszą w domu Gusa czy liczne wymiany zdań na temat książek. Słowem
– na smaczki, które budują klimat książki. Ale udało się zachować równowagę
między śmiechem a powagą, udało się nadać filmowi ten sam ton, w którym
utrzymana jest książka. Zastanawiam się jednak, czy film oglądany w oderwaniu
od niej, czyli oglądany przez tych, którzy jej nie czytali, może się
podobać. To w końcu typowy wyciskacz łez, nie ma się co oszukiwać. Ale jest choć nakręcony ku
pokrzepieniu serc, jest to film prezentujący ciekawe podejście do choroby i chociażby za to należy mu się plus. Takie filmy są
potrzebne, ale zdaję sobie sprawę, że kto ich nie lubi, ten nie polubi także Gwiazd naszych winy,
zarzucając jej szablonowość, brak realizmu i granie na emocjach.
Osobiście
z książką Greena na zawsze będę mieć miłe wspomnienie, bowiem moje nazwisko i
fragment recenzji pojawiło się na okładce filmowej wznowionej powieści. Dostąpiłam
takiego zaszczytu (ze strony wydawnictwa Bukowy Las) po raz pierwszy, ale może
nie ostatni ;) To mi uświadomiło, że
warto. Warto wstawać, czytać, oglądać i pisać. Niekoniecznie do szuflady.
Moja ocena filmu to: 7/10
Gratuluje, to naprawdę super, zasłużyłaś jak nikt inny!
OdpowiedzUsuńJak będę w księgarni to koniecznie muszę zobaczyć tą okładkę.
Dziękuję Ci bardzo :) Mogłabym tu zamieścić zdjęcie, ale aż taką chwalipiętą nie jestem ;>
UsuńEch, czyli nie da się na skróty i będę musiała najpierw przeczytać książkę :) Czyli kolejny wydatek, ech ;) Film mnie kusi, ale poczekam. Mimo wszystko pozostały we mnie resztki cierpliwości :D
OdpowiedzUsuńGratuluję fragmentu recenzji na okładce. To musi być fantastyczne :)
żeby poczuć magię tej historii to chyba tak, trzeba przeczytać książkę. ale sam film też jest ok, tyle, że jest to wówczas jedna z wielu podobnych historii ;)
UsuńGratuluję pojawienia się fragmentu recenzji na okładce :) zazdroszczę. Moja szwagierka czytała tę książkę, więc jak do niej sięgnę to zabiorę się za film, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Zachęcam i do tej książki i do innych książek Greena.
UsuńW pełni się zgadzam z Twoją opinią :) To naprawdę dobra ekranizacja, poza tym film na świetną kolorystkę. I mimo że oglądałam go w okolicach premiery, to do dziś w głowie mam większość scen.
OdpowiedzUsuńO fragmencie recenzji na okładce to ja już wiem od bardzo dawna ;) Gratulacje!! To na pewno nie ostatni raz.
A co z tą kolorystyką? w sensie że takie żywe kolory czy dopatrzyłaś się jakiejś symboliki?
UsuńDziękuję za gratulacje. Może nawet masz ten egzemplarz na swojej półce? ;) Może sytuacja powtórzy się przy ekranizacji następnej książki Greena, kto wie ;) Bo jestem jego stałą recenzentką. Marzeniem byłoby znaleźć się na okładce Murakamiego...;D
Chodziło mi o żywe, intensywne kolory. O symbolice nawet nie pomyślałam :) Oczywiście, że mam egzemplarz z fragmentem Twojej recenzji ;)
UsuńJa właśnie widziałam film, a nie czytałam książki... no i miałaś rację :) Nie wywołał u mnie specjalnych emocji, mimo że tematyka bardzo trudna. Prawdopodobnie mają na to też wpływ wszystkie inne filmy, które już oglądałam, a które dotyczą chorób młodych osób (m.in. "Now is good", o którym piszesz, czy też wszystkim znana "Szkoła uczuć", albo "Bez mojej zgody")
OdpowiedzUsuńŚwietna sprawa z okładką :) :) Uważam, że jak są takie powody do dumy i radości, to nie ma co się ograniczać i bez skrępowania warto podzielić się z Twoimi blogowymi czytelnikami również zdjęciem :)
O, zabieram się za ten film już od dłuższego czasu. I gratuluję okładki, powiem Ci, że trochę mnie to mobilizuje to dalszego pisania :)
OdpowiedzUsuńNie miałam jeszcze okazji przeczytać książki, ale film wzbudził we mnie wielkie emocje! Płakałam przez 2/3 jego trwania. Genialna historia.
OdpowiedzUsuń