24.12.2012

W roli głównej: Soundtrack


To właśnie miłość i Szklana pułapka obejrzane, świąteczne przysmaki przygotowane, pierwsze prezenty ofiarowane i otrzymane, więc korzystając z wolnej chwili postanowiłam uraczyć Was jeszcze szybkim przedświątecznym postem. Zrobienie listy świątecznych filmów lub najlepszych filmów mijającego roku kusi, ale oparłam się tej pokusie i będzie to post przygotowany już jakiś czas temu.

Pojawił się ostatnio na kilku blogach temat ulubionych soundtracków filmowych. Za mną ten temat też chodził już od dłuższego czasu, a zatem postanowiłam wykorzystać, że jest teraz „na fali” i też się nim zająć. Tyle że w moim przypadku będzie lista na tyle subiektywna że pozbawiona niemalże wszystkich klasyków, które się zawsze w takich zestawieniach pojawiają. Generalnie nie jestem zresztą zwolenniczką muzyki filmowej, pisanej specjalnie na potrzeby danego filmu. Lubię niektóre motywy filmowe, ale nie jestem typem osoby, która słuchałaby dla relaksu całej płyty z muzyką z danego filmu. jednak mam tu na myśli muzykę instrumentalną i muszę też zaznaczyć, że istnieją od tej reguły wyjątki. Wolę jednak filmy, dla których tłem są piosenki – znane bardziej lub mniej. Oczywiście najczęściej nie sprawdzają się one jako ilustracja dla poważnej tematyki, dlatego do wielkich hollywoodzkich produkcji muzykę się specjalnie pisze. Potrafię ją docenić, ale nie potrafiłabym jej słuchać w domowym zaciszu, bo niesie ze sobą na ogół zbyt wiele emocji, jest dla mnie po prostu zbyt ciężka do udźwignięcia. No ale jak już się rzekło – są od tego wyjątki, więc na początek one:

Requiem dla snu (Clint Mansell)

Mansell jest jedynym z tych wielkich piszących dla Hollywoodu kompozytorów, których rzeczywiście chcę słuchać. Wiem, że każdy napisany przez niego soundtrack będzie dobry i do mnie przemówi. Nie ukrywajmy, w jego muzyce pojawiają się charakterystyczne tony – to moim zdaniem jeden z najbardziej rozpoznawalnych już po pierwszych dźwiękach, kompozytor. Za Requiem… pokochały go miliony, podobnie jak Aronofsky’ego, z którym tworzy nierozłączny tandem. Muzyka do tego filmu jest tak poruszająca i tak bardzo oddaje klimat filmu, problemy bohaterów, że właściwie sam film mógłby obyć się bez słów. Utwór Lux Aeterna jest to prawdziwe mistrzostwo. Strasznie się dziwię, że tak oryginalna, wyrazista ścieżka dźwiękowa, tak fantastycznie współgrająca z treścią filmu, nie została nagrodzona jakąkolwiek nagrodą.



The Social Network (Trent Reznor i Atticus Ross)

Zachwyt. Czułam autentyczny zachwyt już oglądając trailer, a potem, oglądając film, który historię twórcy Facebooka przedstawiał jak thriller. Muzyka w tym filmie wyznacza jego tempo. Bez tej muzyki, jestem tego pewna, siła oddziaływania filmu na widza byłaby znacznie mniejsza. Ten soundtrack otworzył mi też oczy i uświadomił, że muzyka elektroniczna może być fajna. Zakochałam się w kawałku In The Hall Of The Mountain King, opartym na suicie Edvarda Griega Peer Gynt. No i teraz doceniam wszystkich artystów, którzy eksperymentują z elektroniką, która wcale nie jest taka „be!”.



American Beauty (Thomas Newman)

W tym filmie mamy kompilację muzyki napisanej specjalnie do filmu przez Thomasa Newmana, który stworzył też fenomenalny motyw przewodni do Sześciu stóp pod ziemią, serialu HBO, oraz znanych piosenek rockowych, jak American Woman Lenny’ego Kravitza. Muzyka Newmana ma w sobie to coś, o czym pisałam w przypadku Mansella – jest bardzo charakterystyczna i bardzo łatwo zapada w pamięć. Można jej słuchać i słuchać, bez znudzenia. Nie jest typową muzyką ilustracyjną, ale płynie gdzieś tak obok. Bez tej muzyki słynna już scena z unoszącym się na wietrze foliowym woreczkiem nie byłaby tym samym.


Teraz przejdę do pozostałych ulubionych soundtracków:

Magnolia (Aimee Mann)

Zakochałam się w tej muzyce na szkolnym korytarzu, w pierwszej klasie liceum. Koleżanka, zawzięta kinomanka (ja jeszcze wtedy nawet nie udawałam, że się w minimalnym stopniu znam na kinie), przyniosła sobie świeżutką płytę z muzyką z Magnolii ze sklepu muzycznego, jedynego jaki wówczas był w naszym mieście, i nie mogąc wytrzymać, słuchała na discmanie podczas przerwy. Dała mi posłuchać i tym samym otworzyła przede mną nowe horyzonty muzyczne. W płycie Aimee Mann, którą natychmiast sobie pożyczyłam, zasłuchiwałam się przez wiele tygodni. Dawno do niej nie wracałam, tak swoja drogą. Ale kiedyś zajmowała szczególne miejsce w moim sercu. To smutna płyta, o samotności, choć przebija z niej momentami optymizm. Muzyka trudna do sklasyfikowania, ale bardzo przyjemna i łatwa w odbiorze. Żałuję dwóch rzeczy – że jest tak słabo znana i że pochodzi z kiepskiego filmu. Mnie Magnolia (reż. Paul Thomas Anderson) ogromnie rozczarowała, ale oglądałam ją lata temu, kiedy surrealizm w kinie zupełnie do mnie przemawiał i kiedy nie byłam w stanie przebrnąć przez filmy Tima Burtona (a dziś zaliczam go do czołówki ulubionych reżyserów). Ponowny seans byłby więc chyba dobrym pomysłem. Z pewnością dla tej muzyki warto. I dla Julianne Moore.


To właśnie miłość

Love Actually to jeden z tych filmów, którego sukces zrodził się ze świetnego współgrania muzyki, scenariusza, aktorstwa i reżyserii. Kompilacja piosenek, które znalazły się w filmie tworzy bardzo ciekawą, spójną całość. Jednakże zyskują tak naprawdę dopiero w połączeniu z konkretnymi scenami, którym towarzyszą (powinny być wydane na DVD). Takie choćby baaardzo popowe Jump zespołu Girls Aloud wyda wam się świetną piosenką, kiedy zobaczycie tańczącego do niej Hugh Granta. Świetnie wypadają też God Only Knows The Beach Boys kończące film, czy nawet Too Lost In You Sugababes. No a wielkim hitem stało się Christmas Is All Around śpiewane przez filmowego Billy’ego Macka czyli aktora Billa Nighy. Mogłabym tak wymieniać długo – są przecież jeszcze nastrojowe Dido, Joni Mitchell, Eva Cassidy…I młodziutka Olivia Olson śpiewająca All I Want For Christmas Is You. Dzięki naprawdę zgrabnemu wykorzystaniu muzyki – poprzez wspomnianą scenę tańca czy właśnie motyw z nagrywaniem świątecznej piosenki przez Billa Macka czy odśpiewanie All You Need Is Love podczas ślubu bohaterki granej przez Keirę Knightley film zbliża się w pewnym sensie do musicalu czy też filmu muzycznego. Ta idealna synergia między dźwiękiem a obrazem pomaga mi chyba też się na tym filmie wzruszać. Za każdym razem tak samo.

 

Maria Antonina

Ostatnio oglądałam film Sophii Coppoli ponownie (który to już raz? 3? 4?) i dopiero przy tej okazji zajrzałam na filmweb, by zobaczyć jakie wiadro pomyj na autorską wizję Coppoli wylewają kinomani od siedmiu boleści. Oczywiście, ¾ piszących nie kupuje współczesnej muzyki, którą ilustrowana jest opowieść o kontrowersyjnej francuskiej królowej. Ten nowatorski zabieg jest głównym powodem krytyki filmu, który osobiście bardzo lubię i doceniam. Po pierwsze, właśnie za muzykę. Coppola chciała przedstawić Marię Antoninę jako nastolatkę zagubioną w Wersalu, nastolatkę, której odebrano wszystko i nagle narzucono, jak ma żyć. Zwykłą dziewczynę, jak te żyjące współcześnie, chcącą ładnie wyglądać i dobrze się bawić, nie rozumiejącą reguł gry, w której nagle przychodzi jej brać udział. Ona naprawdę niewiele się od nas różniła. Żeby to przesłanie było bardziej oczywiste, reżyserka zrezygnowała z klasycznej muzyki tamtego okresu (XVIII wiek) na rzecz na wskroś współczesnych nagrań rockowych i dream-popowych. I moim zdaniem komponują się one z tematyką filmu doskonale. Scena tańców na balu do dźwięków rockowej piosenki – czemu nie? Świetny pomysł, który burzy granice i przybliża nas do świata królowej. Trzeba zauważyć przyjętą przez Coppolę konwencję, która zakłada, że to nie jest stricte biograficzny, a już na pewno nie poważny, kostiumowy film. W Elizabeth – ok., ta muzyka by się nie sprawdziła. Ale do Marii Antoniny pasuje idealnie.


500 dni miłości

W tym filmie muzyka odgrywa równie ważną rolę co Joseph Gordon – Levitt i Zooey Deschanel. Piosenki The Smiths to ulubione nagrania filmowej Summer, która nie tylko ich słucha, ale i śpiewa. Wykorzystana w genialnej scenie musicalowej piosenka You Make My Dreams tryska należytym optymizmem. Z kolei gorzkie Sweet Disposition oddaje stan emocjonalny Toma po rozstaniu z Summer. Piosenki do ścieżki dźwiękowej, trzeba przyznać, zostały dobrane bardzo starannie. Właściwie każda z nich słuchana osobno sprawia przyjemność. To płyta dla wielbicieli piosenek, które trącą trochę nostalgią, melancholią, raczej spokojnych, ale melodyjnych -  są tu m.in. Regina Spektor, Carla Bruni, Feist, a nawet Simon and Garfunkel.

  
Wyśnione miłości

To kolejny film, w którym muzyka odwala ogromna robotę. Dla jednych przeestetyzowany i formą przesłaniający treść, jak dla mnie znakomity film o miłości, w którym muzyka, w połączeniu ze slow motion opowiada więcej niż słowa. Przewijające się przez cały film Bang Bang Dalidy zostaje w głowie na długo, z konkretnymi obrazami przed oczyma. Nie ma co, Xavier Dolan ma dobry gust. A ten film to poza treścią, po prostu bardzo ładny teledysk.


Na koniec chcę Wam złożyć życzenia wszystkiego co dobre na Święta: samych miłych chwil spędzonych w gronie najbliższych, zapomnienia o codziennych zmartwieniach i czasu na kulturalny relaks – książkę, muzykę, film…Nie zapominajcie, że to tylko Święta :)



5 komentarzy:

  1. Ciekawe wybory, z tej listy podpisałabym się jednak tylko pod Love Actually. Do swojej listy zaliczyłabym jeszcze oniryczną muzykę z Brokeback mountain, genialne przeróbki [podobają mi się nawet bardziej niż oryginał] Beatlesów w Across the Universe, ścieżkę dźwiękową do Władcy Pierścieni czy parę innych, które chwilowo wyleciały mi z głowy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, masz rację - ścieżka do Across the Universe jest bardzo fajna. Zapomniałam tylko zaznaczyć, że nie brałam pod uwagę musicali bo to zupełnie inna kategoria ;) Władca Pierścieni to akurat dla mnie zbyt pompatyczny ;)

      Usuń
  2. Ja uwielbiam ponad wszystko muzyke z Miasta Aniołow...

    OdpowiedzUsuń
  3. Utwory z American Beauty zdecydowanie najbardziej do mnie przemawiają :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobry soundtrack to podstawa absolutnie każdego filmu. Wszystkie, które tutaj przedstawiłaś są cudowne ;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.