Z
cyklu: słabo znane, a warte uwagi (i zrodzone na filmwebie)
Adam 7/10
Całkiem
sympatyczny film, choć mogło być lepiej, chociażby dlatego, że momentami film
się dłuży. Co mnie ujęło przede wszystkim to tytułowy bohater, świetnie
sportretowany przez Hugh Dancy’ego. Razem z Rose Byrne stworzyli fajny duet.
Historia znajomości tej pary jest niebanalna, choć nie tak znowu oryginalna w
stosunku do znanych nam komedii romantycznych. Ten film nazwałabym jednak
bardziej dramatem romantycznym. Dramat, dlatego że tytułowy bohater cierpi na
zespół Aspergera. Przez swoje specyficzne zachowanie i zainteresowania ma
ogromne problemy w nawiązywaniu nowych znajomości. Tyle, że grający go Dancy
jest na tyle ładny, że jego bohater i tak ma łatwiej, jak zauważył zwierz (w bardzo ciekawym wpisie o filmowo-serialowych Aspies). Kino
do tej pory nie dało jednak zbyt wielu możliwości obserwacji ludzi z tą
dolegliwością, dlatego postać Adama była dla mnie niezwykle interesująca. I mam
wrażenie, że nie została pokazana stereotypowo, lecz bardzo prawdziwie.
Zagłada 8/10
Obejrzałam
przez przypadek i muszę przyznać, że potwierdziło to moją teorię, że z
przypadków na ogół wychodzą dobre rzeczy. Zagłada
to trochę alegoryczna przypowieść o poświęceniu i miłości, a tak naprawdę
historia o śmiercionośnym wirusie, który rozprzestrzenia się w mieście. Główny
bohater siedzi w domu, tymczasem jego żona pozostaje na skażonym terenie. Kiedy
dociera do domu, mąż ma dylemat – wpuścić kobietę do domu i zarazić się czy
zostawić ją na zewnątrz i spróbować telefonicznie sprowadzić pomoc (ten problem lepiej oddaje oryginalny tytuł filmu Right at Your Door). Film
skłania do refleksji, co my byśmy zrobili na miejscu Brada. To podłoże
psychologiczne jest najmocniejszą stroną Zagłady.
Akcji w nim niewiele, ale i tak wciąga. Zakończenie jest może troszkę
nielogiczne, może troszkę nie satysfakcjonujące, ale zwala z nóg i jest absolutnym
zaskoczeniem. Film brał udział w konkursie filmów w Sundance i zdobył nawet
nagrodę za zdjęcia. Polecam lubiącym klimaty apokaliptyczne i nie tylko.
Duńska
komedia romantyczna - podobno tak go reklamowali. Brzmi intrygująco, prawda?
Kino duńskie to marka sama w sobie, a więc nie obawiajcie się rozczarowania. Ja
zbyt wielu duńskich filmów nie widziałam, ale z każdym kolejnym mam mocniejsze
postanowienie zgłębienia tej kinematografii.
Włoski... jest zrealizowany w stylu Dogmy, a więc jest obrazem
surowym, bardzo autentycznym, zarówno pod względem formy jak i treści. Lone
Scherfig opowiada historię przeciętnych ludzi z małego, duńskiego miasteczka,
gdzie ciągle pada, jest zimno, szaro i brzydko. O depresję więc nietrudno, tym
bardziej jeśli jest się życiowym nieudacznikiem, a na takich na pierwszy rzut
oka wyglądają nasi bohaterowie. Ich życie jest nudne, oni sami są smutni (nawet
jeśli pozornie wyglądają na zadowolonych), nie ma przed nimi żadnych
perspektyw. Życie "tu i teraz" przerasta ich i nie cieszy. Nieśmiało
szukają jednak odmiany i zapisują się na kurs języka włoskiego. Języka, który
praktycznie do niczego im się nie przyda. Nie o samą naukę jednak chodzi, bo
cotygodniowe spotkania są dla nich przede wszystkim odskocznią od codziennej
rutyny. W dodatku dzięki wspólnej pasji, tej grupce indywidualistów udaje się
nawiązać nici sympatii i odkryć, że tak naprawdę wszystko można przetrwać,
jeśli tylko ma się u boku bratnią duszę. Choć początkowo nic tego nie
zapowiada, jest to film o wydźwięku optymistycznym, który mocno oddziałuje na
widza i porusza, nawet podczas fragmentów pozornie zabawnych. Pozornie, bo
jeśli jest tu śmiech to raczej przez łzy, co w końcu tak typowe dla
Skandynawów. Dlatego nazwanie tego filmu komedią romantyczną to spore
nadużycie, aczkolwiek zakończenie jest bardzo typowe dla tego gatunku. Co ja
będę więcej pisać - sami zobaczcie :)
Znakomity plakat, czyż nie? |
Candy 8+/10
Prawdziwa
miłość zawsze mnie wzrusza, a z taką mamy niewątpliwie do czynienia w tym
wypadku. Candy to jednak nie banalny
melodramat, którego scenariusz z góry możemy przewidzieć. To poruszający i
przejmujący obraz zmagania pary młodych ludzi z uzależnieniem od narkotyków. To
uzależnienie, jeśli mogę tak się wyrazić, połączyło ich, a jednocześnie stało
się największą przeszkodą wspólnego szczęścia. I ta miłość, zbudowana na takich
niestabilnych fundamentach, jest piękna. Myślę, że ludzie uzależnieni od
narkotyków (celowo nie używam słowa narkomani) kochają mocniej i odczuwają
silniej. I to w tym filmie widać jak na dłoni. Pomijam standardową refleksję
przy tego typu filmach czyli "film pokazuje do czego mogą doprowadzić narkotyki",
bo to się rozumie samo przez się. I jest to oczywiście smutna refleksja, towarzysząca nam przez cały czas trwania
filmu. A jest w nim kilka naprawdę mocnych scen, może nie tak mocnych jak w Trainspotting czy Requiem dla snu, ale
jednak robiących spore wrażenie na wrażliwych ludziach. Scen, które zapamiętam
na długo.
Z
pewnością ten australijski film nie wywarłby na mnie tak dużego wrażenia, gdyby
nie aktorzy. Heath Ledger i Abbie Cornish zagrali fenomenalnie i byli dla
siebie równorzędnymi partnerami na ekranie. Jest między nimi ta legendarna
„chemia”. Sprawdzili się indywidualnie, ale byli też wiarygodni jako kochająca
się i uzależniona od siebie para. Do tego jeszcze genialny, jak zawsze
nieobliczalny Geoffrey Rush. Plusem są też na pewno środki wykorzystane do
opowiedzenia tej poruszającej historii - zdjęcia, ich kolorystyka, oraz świetna
muzyka. Sam film jest, powiedziałabym, kameralny. Serdecznie polecam, nie tylko
tym, których zboczeniem jest (tak jak moim) oglądanie filmów o tym zgubnym nałogu.
Na
koniec się pochwalę i zachęcę do przeczytania mojej pierwszej oficjalnej
recenzji opublikowanej na portalu Lubimy Czytać (bardzo w temacie Euro) - link
Widziałam "Adama", a do "Candy" swego czasu się przymierzałam. Reszta jest dla mnie niewiadomą choć o "Włoskim..." zdaje się, że coś słyszałam. W ogóle kino duńskie jest ciekawe, a "Jabłka Adama" chyba znasz.
OdpowiedzUsuń"Adam" jest taki jak piszesz i bardzo go lubię. Dla uzupełnienia powinnam zobaczyć film żony Dancy'ego, Claire Danes. Jej "Temple Grandin" ma problem podobnego kalibru.
Seanse z przypadku mają ten plus, że nim zdążysz nabrać jakichkolwiek oczekiwań czy zebrać konkretne informacje - po prostu oglądasz. :)
Tak, znam Jabłka Adama doskonale :) Kinu duńskiemu i w ogóle skandynawskiemu w całości chciałabym kiedyś poświęcić więcej czasu, ale nie potrafię się skupić tylko na jednym kraju czy gatunku - chyba jestem typem, który lubi różnorodność :)
UsuńRzeczywiście, Temple Grandin! Ten film jest na mojej liście. Polubiłam tych bohaterów z Aspergerem (wkrótce napiszę o serialu Most nad Sundem, którego gł. bohaterka też na to cierpi, o ile można to nazwać cierpieniem;)) więc może będę musiała jakoś przesunąć ten film w górę mojej listy ;)
Dochodzę do wniosku, że seanse z przypadku są chyba najlepsze jeśli chodzi o czystą radość z oglądania :)
Oglądałam "Candy", kiedy Ale Kino! robiło wieczór filmowy poświęcony Heathowi Ledgerowi. Wtedy, razem ze Zjadaczem Grzechów, zostałam wciągnięta w dwie, zupełnie różne, ale tak samo mocno przejmujące historie. "Candy" jest według mnie opowieścią prawdziwą do bólu, a przy tym niezwykłą. Plus znakomita gra aktorska, która była tutaj wisienką na torcie. Takie filmy zostają w pamięci na długo.
OdpowiedzUsuńBardzo miło tutaj u Ciebie, w międzyczasie zdążyłam dodać do obserwowanych i wrzucić linka u mnie (gdzie serdecznie zapraszam!)
Pozdrowienia :)
Zjadacz grzechów nic mi nie mówi, ale skoro przejmujący to może kiedyś się nim zainteresuję :)
UsuńMiło mi, że jest miło ;D
planuję obejrzeć Candy i Adama, ale jakoś zawsze mi nie po drodze ;)
OdpowiedzUsuńŻadnego z tych filmów nie widziałam, ale o nich już gdzieś czytałam ;) Widzę, że opisy udoskonalone. Nie pasuje mi tu tylko słowo "zrodzone", jakoś mi się źle kojarzy :)
OdpowiedzUsuńJa jak czytam swoje dawne teksty na filmwebie, to łapię się za głowię :D I nalazłam mnóstwo błędów w opublikowanym tam opowiadaniu. Aż mi wstyd.
Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny artykuł.
OdpowiedzUsuń