28.05.2012

Kącik polskiego filmu: Czarny czwartek (reż. A. Krauze, 2011)



Film Antoniego Krauze to lekcja historii poświęcona wydarzeniom, o których nie mówi się wiele ani w mediach, ani tym bardziej w szkole. Od razu jednak zaznaczam, że ja właśnie nie wiem jak odnosi się on do prawdy historycznej, bo i w mojej edukacji grudzień 70’ został potraktowany po macoszemu. Czy coś istotnego zostało pominięte? Czy są tu jakieś przekłamania? Na ile obiektywny okazał się być reżyser? Nie wiem, dlatego pominę to w swojej ocenie, choć z tego co czytałam w wypowiedziach ludzi lepiej znających historię ode mnie, film jest raczej wierny faktom.

A jakie to fakty? Czarny czwartek jest rekonstrukcją wydarzeń, jakie miały miejsce w grudniu 1970 roku na polskim Wybrzeżu, a koncentruje się dokładnie na Gdyni. W reakcji na podwyżkę cen żywności i innych artykułów, na ulicę wychodzą związkowcy z gdyńskiej stoczni, a ich strajk zostaje brutalnie stłumiony przez Wojsko Polskie i Milicję Obywatelską. Film, co chciałabym zaznaczyć na początku, bo wydaje mi się, że tego obawiają się potencjalni widzowie, nie gloryfikuje żadnej jednostki. Bohaterem jest zbiorowość, choć fabuła skupia się na losach jednej zwykłej, apolitycznej rodziny, Stefanii i Brunona Drywów, którą bezpośrednio dotknęły te wydarzenia. Jest to jednak wybór przypadkowy, niepodyktowany żadnym szczególnym bohaterstwem. To, jak wyglądało życie tej jednej rodziny właśnie w tamtym momencie, możemy swobodnie odnieść zapewne do wszystkich uczestników tamtejszych wydarzeń. Film dobrze opisuje jak wyglądało życie w ówczesnych czasach, jakie marzenia i problemy mieli wówczas przeciętni ludzie.

W głównych rolach obsadzeni zostali zupełnie nieznani szerszej publiczności aktorzy, zupełnie nie piękni, całkiem zwyczajni, co sprawia, że mimochodem bardziej wierzy się w autentyczność ich postaci. To między innymi sprawiło, że Czarny czwartek ogląda się trochę jak paradokument, tym bardziej, że w fabułę wplecione są archiwalne nagrania, zarówno audio jak i wideo. Na ekranie pojawiają się też podpisy z informacjami o miejscach, datach, nazwiskach przewijających się przez niego dygnitarzy. A tych z kolei grają aktorzy już jak najbardziej rozpoznawalni, spośród których najbardziej fenomenalny jest Wojciech Pszoniak w roli Władysława Gomułki.

Film podzieliłabym na dwie części, lepszą pierwsza i słabszą drugą. W pierwszej bowiem dotykamy problemu od strony politycznej, co nadaje akcji, może nie spektakularne, ale jednak jakieś, tempo (choć dynamiki i tak przydałoby się więcej): widzimy rozmowy z komitetem strajkowym, konspiracyjne spotkanie związkowców czy naradę Wojewódzkiej Rady Narodowej. Nie jest jednak ta część idealna – wiele scen w domu Drywów jest zupełnie zbędnych. Druga część jest już natomiast tylko zbiorem smutnych obrazków z głównym udziałem irytującej Marty Honzatko. Problemem jest to, że aktorka, na której spoczywał cały ciężar emocjonalny filmu, niestety mu nie sprostała. Nie potrafiła wiarygodnie przekazać emocji, nie wzbudziła we mnie żalu, nie wywołała we mnie współczucia. Od początku do końca zagrała na jednej minie, którą wyrażała zarówno radość jak i smutek. Zatrudnienie akurat na jej miejsce jakiejś bardziej doświadczonej aktorki byłoby lepszym posunięciem.
"Na drzwiach ponieśli go Świętojańską..." 
Czarny czwartek pozbawiony jest fajerwerków. Powiedziałabym, że jest ascetyczny. Słabo trzyma w napięciu i jest do bólu przewidywalny. Trudno jednak uznać to za wpadkę. Tego się nie dało raczej uniknąć, bo film odtwarza wydarzenia, których finał jest powszechnie znany. Ale można było chyba do niego wpleść wątki zupełnie fikcyjne, niejednoznacznych bohaterów, cokolwiek co mogłoby przynajmniej w jakiś sposób zwiększyć zaciekawienie u widza. Największym nieporozumieniem jest dla mnie umieszczenie nazwiska Janka Wiśniewskiego w podtytule filmu. nasuwa mi się w związku z tym kilka refleksji. Po pierwsze, młodzież i nie tylko zresztą ona, ale może nawet ¾ widzów filmu, zapewne nie ma pojęcia kim ów Janek był i dlaczego stał się symbolem tamtych wydarzeń. W filmie nie pada nazwisko Wiśniewskiego i nie zostaje wyjaśnione, że tak naprawdę taka osoba nie istniała. Młody mężczyzna, zastrzelony w trakcie starć, którego ciało niesiono potem na drzwiach i fladze na czele pochodu ulicami Gdyni i który stał się symbolem tych wydarzeń, nazywał się bowiem Zbigniew Godlewski. Jankiem Wiśniewskim stał się dzięki upamiętniającej go Balladzie o Janku Wiśniewskim autorstwa Krzysztofa Dowgiałło, który po prostu nie znał nazwiska tego przypadkowego bohatera, więc nadał mu fikcyjne. I to właśnie historii Janka/Zbyszka w tym filmie brakuje mi najbardziej. To o nim chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej, zwłaszcza, że w pewnym sensie tytuł filmu obiecuje mi, że tak się stanie. Ogromna szkoda, że twórcy nie wykorzystali potencjału, który tkwił w tej postaci. Tym samym mogli przynajmniej zrezygnować z tego wprowadzającego w błąd podtytułu. Bardzo żałuję też, że porzucono wątek polityka, przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej, który odważył się podjąć konstruktywne rozmowy ze strajkującymi i ich wesprzeć. To mogła być szalenie ciekawa postać, gdyby tylko przedstawić jego motywację, pobudki, jednym słowem – uczynić z niego jednego z ważniejszych bohaterów. Ale widocznie urwać wątek było łatwiej.

Warto znać historię swojego kraju i warto ją poznawać z filmów, które będą jedynie zapisem wydarzeń, odtworzeniem, przywołaniem przeszłości, a nie narzucaniem poglądów. I taki jest ten film, dlatego mimo iż nie do końca mnie zachwycił, oceniam go jako całkiem dobry. Pozbawiony patosu, oddziałuje jedynie tragizmem bolesnej prawdy przedstawionej w (trochę za) bardzo prosty sposób. Z drugiej jednak strony, główny wniosek, który mi się nasuwa po obejrzeniu kolejnego filmu o nieodległej przeszłości, jest następujący: nie podbijemy świata, ani nawet Europy, robiąc takie filmy. Tak bardzo brakuje w polskiej kinematografii dobrych filmów traktujących o współczesności, a nie rozliczających się z przeszłością, że to aż boli. 

Moja ocena to 7/10

7 komentarzy:

  1. Dla mnie tytuł filmu i jego geneza jest dość oczywisty, ale faktycznie w dzisiejszych czasach ten okres PRL-owskiej polski jest traktowany na lekcjach bardzo po macoszemu. Filmu nie widziałam, ale recenzja jest mimo wszystko całkiem zachęcająca. Co do rodzimego przemysłu filmowego, zgadzam się, że brakuje w nim czegoś, co a)nie byłoby smutną historią b) nie bazowałoby na przemaglowanych tematach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego w najbliższym czasie mam zamiar obejrzeć coś polskiego co nie mieści się w tych dwóch kategoriach :) Szukajcie a znajdziecie ;)

      Usuń
  2. doceniam cały wysiłek autorów i próby pozostania bezstronnym, ale... mi osobiście brakowało jednego bohatera, kogoś z kim mogłabym przejść przez te straszne wydarzenia i poczuć więź z którąś ze stron konfliktu, a tak? obejrzałam, opuściłam głowę z żalu i właściwie zapomniałam; bohater zbiorowy moim zdaniem nie sprawdza się w kinie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz rację, widzowi potrzebny jest bohater, z którym mógłby się identyfikować. Ale myślę, że akurat w wypadku tego filmu to wyszło mu na dobre. No chyba, że uczyniono by bohaterem Janka Wiśniewskiego - to by był ideał.

      Usuń
    2. zgadzam się co do Janka, ale dla mnie mógłby to być nawet bohater negatywny, dla przykładu usprawiedliwiający te wydarzenia, to byłaby ciekawa koncepcja filmowa- potępienie przez usprawiedliwienie ;) [ale poleciałam myślami ;)]

      Usuń
  3. Zawsze się obawiam historycznych filmów. Szkolna trauma po historii do tej pory sprawia, że często unikam tego typu filmów. Wiem jedno, od tego filmu nie ucieknę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja te mam dystans do filmów historycznych, ale zależy jeszcze jakiego wydarzenia i miejsca dotyczą. Lubię np. filmy o brytyjskich władcach, szczególnie władczyniach, albo o wojnie secesyjnej...Coś tam jeszcze by się znalazło na pewno. Ale polskich filmów historycznych za bardzo nie trawię, zwłaszcza że w dużej mierze są one ekranizacjami lektur...

      Usuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.