Film
Antoniego Krauze to lekcja historii poświęcona wydarzeniom, o których nie mówi
się wiele ani w mediach, ani tym bardziej w szkole. Od razu jednak zaznaczam,
że ja właśnie nie wiem jak odnosi się on do prawdy historycznej, bo i w mojej
edukacji grudzień 70’ został potraktowany po macoszemu. Czy coś istotnego
zostało pominięte? Czy są tu jakieś przekłamania? Na ile obiektywny okazał się
być reżyser? Nie wiem, dlatego pominę to w swojej ocenie, choć z tego co
czytałam w wypowiedziach ludzi lepiej znających historię ode mnie, film jest
raczej wierny faktom.
A
jakie to fakty? Czarny czwartek jest
rekonstrukcją wydarzeń, jakie miały miejsce w grudniu 1970 roku na polskim
Wybrzeżu, a koncentruje się dokładnie na Gdyni. W reakcji na podwyżkę cen
żywności i innych artykułów, na ulicę wychodzą związkowcy z gdyńskiej stoczni,
a ich strajk zostaje brutalnie stłumiony przez Wojsko Polskie i Milicję
Obywatelską. Film, co chciałabym zaznaczyć na początku, bo wydaje mi się, że
tego obawiają się potencjalni widzowie, nie gloryfikuje żadnej jednostki.
Bohaterem jest zbiorowość, choć fabuła skupia się na losach jednej zwykłej,
apolitycznej rodziny, Stefanii i Brunona Drywów, którą bezpośrednio dotknęły te
wydarzenia. Jest to jednak wybór przypadkowy, niepodyktowany żadnym szczególnym
bohaterstwem. To, jak wyglądało życie tej jednej rodziny właśnie w tamtym
momencie, możemy swobodnie odnieść zapewne do wszystkich uczestników
tamtejszych wydarzeń. Film dobrze opisuje jak wyglądało życie w ówczesnych
czasach, jakie marzenia i problemy mieli wówczas przeciętni ludzie.
W
głównych rolach obsadzeni zostali zupełnie nieznani szerszej publiczności aktorzy, zupełnie nie
piękni, całkiem zwyczajni, co sprawia, że mimochodem bardziej wierzy się w
autentyczność ich postaci. To między innymi sprawiło, że Czarny czwartek ogląda się trochę jak paradokument, tym bardziej,
że w fabułę wplecione są archiwalne nagrania, zarówno audio jak i wideo. Na
ekranie pojawiają się też podpisy z informacjami o miejscach, datach,
nazwiskach przewijających się przez niego dygnitarzy. A tych z kolei grają
aktorzy już jak najbardziej rozpoznawalni, spośród których najbardziej
fenomenalny jest Wojciech Pszoniak w roli Władysława Gomułki.
Film
podzieliłabym na dwie części, lepszą pierwsza i słabszą drugą. W pierwszej bowiem
dotykamy problemu od strony politycznej, co nadaje akcji, może nie
spektakularne, ale jednak jakieś, tempo (choć dynamiki i tak przydałoby się
więcej): widzimy rozmowy z komitetem strajkowym, konspiracyjne spotkanie
związkowców czy naradę Wojewódzkiej Rady Narodowej. Nie jest jednak ta część idealna
– wiele scen w domu Drywów jest zupełnie zbędnych. Druga część jest już
natomiast tylko zbiorem smutnych obrazków z głównym udziałem irytującej Marty
Honzatko. Problemem jest to, że aktorka, na której spoczywał cały ciężar emocjonalny filmu, niestety
mu nie sprostała. Nie potrafiła wiarygodnie przekazać emocji, nie wzbudziła we
mnie żalu, nie wywołała we mnie współczucia. Od początku do końca zagrała na
jednej minie, którą wyrażała zarówno radość jak i smutek. Zatrudnienie akurat
na jej miejsce jakiejś bardziej doświadczonej aktorki byłoby lepszym
posunięciem.
"Na drzwiach ponieśli go Świętojańską..." |
Czarny czwartek pozbawiony jest fajerwerków. Powiedziałabym, że jest
ascetyczny. Słabo trzyma w napięciu i jest do bólu przewidywalny. Trudno jednak
uznać to za wpadkę. Tego się nie dało raczej uniknąć, bo film odtwarza
wydarzenia, których finał jest powszechnie znany. Ale można było chyba do niego
wpleść wątki zupełnie fikcyjne, niejednoznacznych bohaterów, cokolwiek co mogłoby
przynajmniej w jakiś sposób zwiększyć zaciekawienie u widza. Największym nieporozumieniem
jest dla mnie umieszczenie nazwiska Janka Wiśniewskiego w podtytule filmu.
nasuwa mi się w związku z tym kilka refleksji. Po pierwsze, młodzież i nie
tylko zresztą ona, ale może nawet ¾ widzów filmu, zapewne nie ma pojęcia kim ów
Janek był i dlaczego stał się symbolem tamtych wydarzeń. W filmie nie pada
nazwisko Wiśniewskiego i nie zostaje wyjaśnione, że tak naprawdę taka osoba nie
istniała. Młody mężczyzna, zastrzelony w trakcie starć, którego ciało niesiono
potem na drzwiach i fladze na czele pochodu ulicami Gdyni i który stał się
symbolem tych wydarzeń, nazywał się bowiem Zbigniew Godlewski. Jankiem
Wiśniewskim stał się dzięki upamiętniającej go Balladzie o Janku Wiśniewskim autorstwa Krzysztofa Dowgiałło, który
po prostu nie znał nazwiska tego przypadkowego bohatera, więc nadał mu
fikcyjne. I to właśnie historii Janka/Zbyszka w tym filmie brakuje mi
najbardziej. To o nim chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej, zwłaszcza, że w
pewnym sensie tytuł filmu obiecuje mi, że tak się stanie. Ogromna szkoda, że
twórcy nie wykorzystali potencjału, który tkwił w tej postaci. Tym samym mogli
przynajmniej zrezygnować z tego wprowadzającego w błąd podtytułu. Bardzo żałuję
też, że porzucono wątek polityka, przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej,
który odważył się podjąć konstruktywne rozmowy ze strajkującymi i ich wesprzeć.
To mogła być szalenie ciekawa postać, gdyby tylko przedstawić jego motywację,
pobudki, jednym słowem – uczynić z niego jednego z ważniejszych bohaterów. Ale
widocznie urwać wątek było łatwiej.
Warto
znać historię swojego kraju i warto ją poznawać z filmów, które będą jedynie
zapisem wydarzeń, odtworzeniem, przywołaniem przeszłości, a nie narzucaniem
poglądów. I taki jest ten film, dlatego mimo iż nie do końca mnie zachwycił,
oceniam go jako całkiem dobry. Pozbawiony patosu, oddziałuje jedynie tragizmem
bolesnej prawdy przedstawionej w (trochę za) bardzo prosty sposób. Z drugiej
jednak strony, główny wniosek, który mi się nasuwa po obejrzeniu kolejnego filmu
o nieodległej przeszłości, jest następujący: nie podbijemy świata, ani nawet Europy,
robiąc takie filmy. Tak bardzo brakuje w polskiej kinematografii dobrych filmów
traktujących o współczesności, a nie rozliczających się z przeszłością, że to
aż boli.
Moja
ocena to 7/10
Dla mnie tytuł filmu i jego geneza jest dość oczywisty, ale faktycznie w dzisiejszych czasach ten okres PRL-owskiej polski jest traktowany na lekcjach bardzo po macoszemu. Filmu nie widziałam, ale recenzja jest mimo wszystko całkiem zachęcająca. Co do rodzimego przemysłu filmowego, zgadzam się, że brakuje w nim czegoś, co a)nie byłoby smutną historią b) nie bazowałoby na przemaglowanych tematach.
OdpowiedzUsuńDlatego w najbliższym czasie mam zamiar obejrzeć coś polskiego co nie mieści się w tych dwóch kategoriach :) Szukajcie a znajdziecie ;)
Usuńdoceniam cały wysiłek autorów i próby pozostania bezstronnym, ale... mi osobiście brakowało jednego bohatera, kogoś z kim mogłabym przejść przez te straszne wydarzenia i poczuć więź z którąś ze stron konfliktu, a tak? obejrzałam, opuściłam głowę z żalu i właściwie zapomniałam; bohater zbiorowy moim zdaniem nie sprawdza się w kinie...
OdpowiedzUsuńTak, masz rację, widzowi potrzebny jest bohater, z którym mógłby się identyfikować. Ale myślę, że akurat w wypadku tego filmu to wyszło mu na dobre. No chyba, że uczyniono by bohaterem Janka Wiśniewskiego - to by był ideał.
Usuńzgadzam się co do Janka, ale dla mnie mógłby to być nawet bohater negatywny, dla przykładu usprawiedliwiający te wydarzenia, to byłaby ciekawa koncepcja filmowa- potępienie przez usprawiedliwienie ;) [ale poleciałam myślami ;)]
UsuńZawsze się obawiam historycznych filmów. Szkolna trauma po historii do tej pory sprawia, że często unikam tego typu filmów. Wiem jedno, od tego filmu nie ucieknę.
OdpowiedzUsuńJa te mam dystans do filmów historycznych, ale zależy jeszcze jakiego wydarzenia i miejsca dotyczą. Lubię np. filmy o brytyjskich władcach, szczególnie władczyniach, albo o wojnie secesyjnej...Coś tam jeszcze by się znalazło na pewno. Ale polskich filmów historycznych za bardzo nie trawię, zwłaszcza że w dużej mierze są one ekranizacjami lektur...
Usuń