15.01.2012

Z notatnika kinomanki, cz. VI

Uwierzycie, że przez ponad 5 miesięcy mojej nieobecności na blogu obejrzałam tylko 23 filmy? Zatrważające. Chociaż nie, muszę dodać jeszcze kilka, które oglądałam po raz kolejny, ale to i tak nie poprawia tego wyniku. Bywało przecież, że potrafiłam obejrzeć blisko 20 filmów w miesiącu. No ale odkryłam zajęcia przyjemniejsze od oglądania filmów (naprawdę, istnieją takowe!), a także nadrabiałam zaległości serialowe. Obejrzałam w końcu m.in. "Seks w wielkim mieście", na którego cześć pean pochwalny na pewno się tu pojawi. Natomiast o kilku obejrzanych w tym czasie filmach chciałabym napisać już teraz. Druga część (a właściwie siódma) wkrótce, a potem już na bieżąco postaram się trochę dokładniej recenzować co niektóre obrazy. Zaczynamy:

O Północy w Paryżu  - 6/10
Najbardziej kasowy film Allena? Chyba tylko z powodu niezwykle zintensyfikowanych działań promocyjnych. To, że ludzie walili do kina na ten film – z ciekawości – nie oznacza, że on jest najlepszym jego filmem od lat. Ja się na nim trochę nudziłam, nie przekonywał mnie też Owen Wilson. Jedno co mi się szczególnie podobało – oprócz paryskich krajobrazów – to samo przesłanie, które podał nam Mistrz. W jakich czasach byśmy nie żyli, zawsze będziemy uważać ja za gorsze względem innych i tęsknić za życiem w innej epoce. I to w tym filmie jest świetnie przedstawione. Poza tym ta Marion Cotillard! Ona ma w sobie to coś, co czyni ją podobną dawnym gwiazdom czarno-białego kina. Pewien magnetyzm, który sprawia, że nie można oderwać od niej oczu, gdy pojawia się na ekranie. Aaa. Dla równowagi jeszcze jeden minus – ten film niestety nie był śmieszny. Wcale. Ani trochę. I byłoby ok., gdyby nie reklamowano go nachalnie jako komedię. 

Pi - ???

Absolutnie, jeden z najdziwniejszych filmów jakie oglądałam. Lubię filmy psychologiczne, ale obłęd głównego bohatera przerósł moje możliwości. Nie wiem jak go ocenić, bo na pewno warsztatowo bardzo dobrze, ale przyjemności z oglądania nie wyniosłam żadnej.  











Hesher - 6/10 

Wiązałam dość duże nadzieje z tym filmem, ze względu na Natalie Portman i Josepha Gordona - Levitta w obsadzie, ale się przeliczyłam trochę. To znaczy oboje spisali się znakomicie, Gordon – Levitt zyskuje coraz bardziej w moich oczach, ale sam film nie porywa. Jest trochę absurdalny, trochę mało wiarygodny – wyglądający jak kloszard chłopak wprowadza się nagle do domu owdowiałego ojca i jego syna i robi spore zamieszanie w ich życiu i nikt nie jest sobie w stanie z nim poradzić – na wstępie jest to już dla mnie zbyt mało prawdopodobne. Oczywiście, jest potem też próba wyciskania łez u widza, bo chłopak swoimi niekonwencjonalnymi metodami oswaja ich ze śmiercią żony i matki, a potem nawet i babci, co bywa wzruszające. Bo to jest głównie film o stracie, żałobie i braku wsparcia. Może nie jest zły, ale nie zapadł mi szczególnie w pamięć, nie mam ochoty do niego wracać.



Dobry brytyjski film nie jest zły. Richard Aoyade ratuje upadający gatunek filmu dla młodzieży. Oczywiście starsi widzowie też się nie będą nudzić. Film opowiada o pierwszym zakochaniu niejakiego Olivera Tate’a, trochę neurotycznego, dość nieśmiałego 15-latka. Przez film prowadzi nas jego dowcipna narracja, służąca pokazaniu w jaki sposób Oliver postrzega otaczający go świat. Postać głównego bohatera jest świetnie napisana, nie sposób go nie polubić – to bystrzacha, wrażliwiec, wydaje mu się, że jest już dojrzały i tak też chce się zachowywać, ale mechanizmy które rządzą rzeczywistością go zaskakują i okazuje się, że tak naprawdę niewiele jeszcze wie o życiu, bo ono nigdy nie układa się według jednego schematu. Mało tego, że film jest interesujący to posiada też walory czysto estetyczne – świetne zdjęcia i specyficzną kolorystykę (przed oczami mam czerwień, czerń i granat – ale do końca nie ręczę że to było tak;)). No i ścieżka dźwiękowa też jest niczego sobie.  Kto lubi obejrzeć sobie czasem ciepły, niebanalny ale optymistycznie nastrajający film temu polecam :) I polećcie go znajomym nastolatkom jako odtrutkę na "Zmierzch" ;)


Może nie śmiałam się do rozpuku przez całe 90 minut, ale były chwile, że uśmiech długo nie schodził z mojej twarzy. Moim zdaniem ten film dość dobrze portretuje kobiety, wiele z zachowań przypisanych przez Koterskiego naszej płci całkiem mi do nas pasuje, ale niektóre są zupełnie wyssane z palca, albo ja po prostu takich kobiet nie znam. Ale warto było się dowiedzieć co o kobietach myślą mężczyźni, co im w nas przeszkadza, a czego by oczekiwali. Oczywiście film jest mocno oparty o stereotypy i jestem więcej niż pewna, że taką opinie o kobietach jak bohaterowie grani przez Więckiewicza i Woronowicza ma jedynie część mężczyzn (na szczęście!). Przyznam, że po seansie niektóre z poruszanych kwestii były prze chwilę przedmiotem żartów moich i mojego mężczyzny, ale choć facetów to podobno irytuje ja nadal mówię, że „idę siku” (oczywiście, żeby było jasne – nie mówię tak w towarzystwie ;)). Reżyserowi należy pogratulować podjęcia ryzyka, jakim było oparcie filmu na samych dialogach i grze dwóch aktorów. Przedsięwzięcie zakończyło się pełnym sukcesem, bo ogląda się go całkiem przyjemnie i dobiega on końca zupełnie niepostrzeżenie.
Film spodoba się na pewno panom, a jeśli chodzi o panie to tylko tym, które mają do siebie dystans i umieją się z siebie śmiać. To rzecz niezbędna, żeby seans „Bab…” nam się udał. Jednak należy dodać coś bardzo ważnego – reżyser drwi sobie nie tylko z kobiet, ale z obu płci. Zwróćcie na to uwagę, bo chyba to jest sednem tego obrazu – nie widzimy u siebie tego, co krytykujemy u innych. Baby nie są wcale inne od mężczyzn. Mężczyznom tak się tylko wydaje, bo nie dostrzegają swoich wad, ale to już jest temat na zupełnie inną dyskusję…

Słoń - 8/10 

O ile film porusza bardzo ważne tematy – łatwy dostęp do broni w Stanach, przemoc wśród nastolatków (opowiada o masakrze w liceum, która naprawdę miała miejsce) – to nie da się ukryć, że jest trochę nużący ze względu na długie, przeciągane w nieskończoność sceny. Na nich jednak opiera się ten film. Jest on w całości obserwacją, jakby zapisem ze szkolnego monitoringu, reżyser nikogo nie poddaje bowiem ocenie. Obserwujemy banalne scenki ze szkolnych korytarzy, poznajemy bliżej kilku bohaterów (ciekawe jest pokazanie niektórych scen kilkakrotnie ale z punktu widzenia innych postaci), widzimy, że każdy z nich ma jakieś swoje plany – w końcu są młodzi, u progu życia. Z drugiej strony poznajemy braci, Erica i Alexa, zafascynowanych nazizmem (i chyba niezdrowo zafascynowanych też sobą nawzajem, co może sugerować scena wspólnego prysznica), którzy postanawiają te plany swoich kolegów i koleżanek w jednej chwili unicestwić. Wrażenie robi precyzja z jaką zaplanowali swoją zbrodnię. Pojawia się oczywiście pytanie: dlaczego?, na które film nie daje właściwie żadnej odpowiedzi. Zdecydowanym uproszczeniem byłoby napisanie, że winne są pełne przemocy gry komputerowe, w które zapalczywie grają bracia. Z nich można wywieść zainteresowanie faszyzmem, bronią i wytłumaczyć to, co się stało. Ale co siedziało w głowach tych chłopców, tego nie wie ze stuprocentową pewnością pewni nikt. Nie ma jednej prostej odpowiedzi na pytanie dlaczego to zrobili i stąd właśnie tytuł filmu, który dla każdego widza stanowi zagadkę. Po czym szukamy na forach i dowiadujemy się, że jest on nawiązaniem do przypowieści o dwóch ślepcach, którzy opisują słonia. Kazdy "widzi" inną część ciała - trąbę, kły, ogon i według każdego ten słoń wygląda inaczej. Reżyser podobno twierdził, że tak właśnie jest z przemocą w szkołach – on ją widzi tak i pokazuje tylko ten jeden jej aspekt, bo nie jest w stanie ogarnąć całego zjawiska (podaję za filmwebem, czy raczej jego błyskotliwymi użytkownikami, którzy dotarli do takich wyjaśnień). Niewątpliwie film jest bardzo dobrze przemyślany i skłania do refleksji, pozostawiając nas chwilę po seansie w absolutnym milczeniu, a już wiele razy podkreślałam, że jak dla mnie świadczy to o tym, że warto było go obejrzeć. 

A dzisiaj Złote Globy. Oczywiście nie ma mowy, żebym obejrzała, chyba nawet gdybym miała szybko śmigający internet albo HBO. Po prostu między 2 w nocy a 5 nad ranem nie funkcjonuję najlepiej :) Komu życzę statuetki? Kibicuję "Służącym", "Idom marcowym", Ryanowi Goslingowi, Michelle Williams (choć jeszcze nie wiem jak poradziła sobie z rolą Marilyn), ale też Kate Winslet, która z nią rywalizuje. Mam szczerą nadzieję, że dziennikarze przyznający nagrody docenią Zooey Deschanel, bo jest fenomenalna, nie tylko w roli "New Girl". Za nią chyba trzymam kciuki najbardziej. Bardzo jestem ciekawa tegorocznych werdyktów. Jutro będzie ciekawy poranek przed komputerem :) 

5 komentarzy:

  1. Myślałam, że już skomentowałam. Często jest tak, że przeczytam wpis, ale zabraknie mi czasu by od razu zostawić komentarz (teraz jestem w emocjonalnym cugu zwanym "Sherlock" i fruwam po wielu wymiarach)

    1 - uwielbiam ten film Allena, bo za jego pośrednictwem doświadczyłam magii kina. Po prostu. Historia może nie najwyższych lotów, ale stanowi odbicie mojej tęsknej natury.

    2 - nie widziałam.

    3 - film tak dziwny i pokręcony, że musiałam zobaczyć do końca. Postać Heshera jak i jego wprowadzka wcale nie są takie całkiem z czapy. Tacy ludzie istnieją. Film nie jest rewelacyjny, ale zwyczajnie dobry. Mi długo siedział w głowie.

    4 - nie widziałam, ale da się to naprawić. Sam plakat mi się podoba.

    5 - nie widziałam, ale nie wiem czy chcę.

    6 - znów nie widziałam, ale od lat "mam w planach", ale jakoś nie wychodzi. ;)

    23 filmy w pięć miesięcy to nie jest taki straszny wynik. U mnie kiedyś zdarzały się miesiące, gdzie wynik oscylował między 0-3. Teraz z pewnością nie mam kryzysu filmowego, można powiedzieć, że liczba oglądanych filmów trzyma się normy - to wiem, że może nadejść taki dzień, kiedy będę miała ich dość. Skoro jesteś zakochana, to imponujące wyniki i tak skupią się na Twoim lubym. ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, żadnego z tych filmów nie widziałam. Najchętniej bym zobaczyła "Moją łódź podwodną", bo mnie zaintrygował zwiastun i dobre lubię brytyjskie filmy.

    Przez moją kochaną spółdzielnię mieszkaniową nie mam już HBO - stwierdzili, że jest za drogie. I tym samym odcięli mnie od nowości filmowych w tv. Jestem wściekła (i z tego co wiem, to nie tylko ja). Nie mogłam więc obejrzeć gali Złotych Globów, a w tym roku jeszcze mogę zerwać noc. To samo będzie z BAFTA. Tylko HBO ma retransmisję. Namówię rodziców i sąsiadów to buntu ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Widziałam tylko 2 filmy z Twojej listy, mianowicie "Submarine" i "O północy w Paryżu". Oba dostały ode mnie 8, choć gdybym miała obejrzeć któryś z nich ponownie, to byłby film Allena:) Ale o tym później.

    Właściwie napisałaś wszystko, co najważniejsze o "Submarine". Brytyjczycy wg mnie mają smykałkę do kręcenia takich opowieści, jest coś w atmosferze tego filmu, czego próżno by szukać u Amerykanów (przynajmniej ja tego nie dostrzegam w nowych produkcjach made in USA). A propos kolorystyki- zauważyłaś, że każda postać ma swój własny kolor? U Oliviera to granat, Jordana to czerwień, matka- żółć, a ojciec- beż. I czarny ninja Graham:D To chyba jedyna postać, która mi niekoniecznie leżała w tym filmie, może to dlatego, że lubię bardzo tego aktora (także na niego patrzeć:D), a jak zobaczyłam, co mu zrobił reżyser, to ku%&%#@*$! Muzyka faktycznie jest przyjemna, w końcu to Alex Turner :P

    "O północy w Paryżu"- przyznaję, że miałam dość wysokie oczekiwania i jednocześnie bałam się rozczarowania, bo najnowsze filmy Allena mi się zwykle nie podobają. A samego reżysera nadspodziewanie polubiłam:) Co do Owena Wilsona, to mogę się nawet zgodzić, ale powiedzmy sobie szczerze, nie jest łatwo zastąpić mistrza w takiej roli, Allen robił to najlepiej:)
    Mnie pochłonął klimat tego filmu, czy to dlatego, że sama jestem zakochana w Paryżu? Możliwe;) I ja także tęsknię za starymi czasami,więc film ten uderzył w moje czułe struny;) Wspominam go jako coś zupełnie uroczego, magicznego, ulotnego.
    Zaś humor jak humor, ale powiedz szczerze, nie uśmiałaś się przy Dalim i jego nosorożcu? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że coś dobrze kojarzę z tymi kolorami w Submarine ;) Ale, że aż tak to nie pamiętałam. A faktycznie masz rację. Ciekawy zabieg. Hmmm, nie wiem kim jest Alex Turner, ale chyba warto się dowiedzieć :)

      Ja już sama nie wiem co myśleć o tym nowym Allenie. Im dłużej myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że może zasłużył jednak na wyższą ocenę. Ale to nie jest ten Allen, którego ja znam. Mam teraz dylemat, bo mojemu chłopakowi bardzo się film podobał,a był to jego pierwszy Allen, więc chciałabym mu teraz pokazać jego inne (jak dla mnie lepsze) filmy, tyle że właśnie jest ryzyko, że taka Annie Hall zupełnie mu nie przypadnie do gustu, bo to zupełnie inny Allen.
      Dali i nosorożec - faktycznie, to mi zapadło w pamięć i było śmieszne :) W ogóle fajnie było zobaczyć Dalego :)

      Usuń
    2. Masz rację, to nie jest "klasyczny" Allen. Ja "Annie Hall" wielbię całą sobą, ale może lepiej coś nowszego na początek, jak "Scoop" albo "Whatever works"? Te akurat bardzo mi się podobały, ale Ty widziałaś więcej Allena, więc jestem pewna, że coś odpowiedniego mu wybierzesz:)

      Alex Turner to uroczy chłopiec z Arctic Monkeys, na pewno coś ich słyszałaś, tylko nie kojarzysz nazwiska, ja mam tak bardzo często;)

      Usuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.