Klasykę wypada znać. Dlaczego tak uważam? Bo liczne są
współcześnie odwołania do klasyki, zarówno w literaturze, kinie jak i w
codziennych tekstach publicystycznych, wiadomościach czy programach
telewizyjnych, serialach…Po prostu klasyka cytowana jest na każdym kroku. Każdy
więc, chcąc nie chcąc, słyszał o „Mistrzu i Małgorzacie”, „Lolicie”, „Nędznikach”,
„Annie Kareninie”, „Dumie i uprzedzeniu”…Wydaje mi się jednak, że stosunkowo
niewiele osób z naszego pokolenia – mam tu na myśli ludzi urodzonych w latach
80. i później – przeczytało te wielkie powieści. Sięgają po nie chyba przede
wszystkim osoby szczególnie zainteresowane literaturą, nieustannie dzierżące w
dłoniach jakąś książkę. Osoby czytające od czasu do czasu (niekoniecznie
dlatego, że nie chcą, ale głównie dlatego, że często nie mają na to czasu, czy
raczej tak im się wydaje – bo ja na wcale nie naukową książkę potrafiłam
znaleźć czas nawet w sesji) sięgają chyba częściej po jakieś łatwo przyswajalne
nowości, lekkie i niezbyt wymagające. A klasyka jest jednak trochę wymagająca,
bo chociażby jej język może niektórym sprawiać trudności. Kinomani w
szczególności powinni znać klasykę literatury, która jest i będzie zawsze
doskonałym materiałem na scenariusz filmowy. Rzadko kiedy kończy się na jednej
tylko ekranizacji (tudzież adaptacji - pamiętajmy różnicy je dzielącej) książki.
Jeśli taka ekranizacja odniosła sukces, a najczęściej tak właśnie jest, to za
kilkanaście/kilkadziesiąt lat znowu ktoś z apetytem na sukces pokusi się o
własną interpretację wizji pisarza. Nie o tym jednak chcę pisać. Z pewnością
większość kinomanów lubi przed obejrzeniem filmu, który powstał na podstawie
książki, książkę tę przeczytać. Dlatego polecam Wam sięganie po klasykę, bo po
pierwsze nowe ekranizacje będą powstawać nieustannie (wkrótce np. druga
ekranizacja „Wielkiego Gatsby’ego” czy kolejna "Anny Kareniny"), a wtedy Wy już będziecie znać książkowy
pierwowzór, po drugie – po przeczytaniu książki będziecie mieć ochotę obejrzeć
którąś z jej ekranizacji i w ten sposób możecie odkryć zupełnie nowe nazwiska,
nowych aktorów, reżyserów, a może i nowy ulubiony film. Ja staram się czytać
klasykę na przemian z książkami bardziej współczesnymi, dla zachowania
równowagi. Nie jestem może jakimś wzorem do naśladowania w tej kwestii, bo
jeszcze wiele, wiele arcydzieł literatury przede mną, a po niektóre pewnie nawet
z założenia nie sięgnę, ale w ostatnim czasie zaczęłam nadrabiać zaległości i z
zadowoleniem mogę stwierdzić, że było warto. Oto kilka moich refleksji po
lekturze (linki w tytule odsyłają do strony lubimyczytać.pl, również moja skala ocen jest stamtąd zaczerpnięta):
WIELKI GATSBY (Francis Scott Fitzgerald) 8/10
Ostatnio przeczytany, głównie dlatego, że w tym roku ma mieć
premierę, jak wspomniałam, jego nowa ekranizacja, w reżyserii Baza Luhrmanna, a z Leonardo
DiCaprio i Carrey Mulligan w rolach głównych. Mówi się, że to może być film
bardzo „oscarowy” i dać DiCaprio upragnionego Oscara, dlatego jest na mojej
liście „must see”. Nie miałam pojęcia o czym jest ta książka, gdy po nią
sięgałam, nie miałam więc żadnych nadziei, a co za tym idzie nie było też
rozczarowania. Spodobała mi się bardzo, głównie dlatego, że czytając ją nie ma
się wrażenia, że opisuje odległe czasy sprzed dziesiątek lat. Pisana jest
przystępnym językiem, nie zawiera zbędnych opisów, a jej tematyka jest
uniwersalna: mieć czy być? Dobrym pomysłem było uczynienie narratorem sąsiada
Gatsby’ego. Jego losy poznajemy z perspektywy bezstronnego obserwatora, razem z
nim powoli odkrywamy tajemnice Gatsby’ego, co daje nam bardziej wiarygodny
obraz tej postaci niż gdyby on sam był narratorem. Książka obala mit american dream, pokazuje, że pieniądze szczęścia nie dają, a wręcz odwrotnie
– zaprzepaszczają szanse na nie. Ale do tego wniosku trzeba dojść samemu, bo
Fitzgerald nie daje tych morałów na tacy. Polecam – wciąga i szybko się czyta.
ANNA KARENINA (Lew Tołstoj) 7/10
Właśnie taką wersję posiadam |
Odkąd żyję, ta książka mieszka
sobie w moim domu, a mnie do niej nigdy nie ciągnęło. Po pierwsze – bo nie
lubię ckliwych romansów, a za taki ją uważałam. Po drugie – bo kartki jakieś
takie pożółkłe, śmierdzące, a okładka taka toporna – to wymówka z dzieciństwa
;) Ale z braku laku, czyli z braku dobrych książek w mojej miejskiej
bibliotece, pewnego dnia sięgnęłam po pierwszy tom „Anny…” z myślą, że przecież
w każdej chwili mogę zrezygnować. Ku mojemu zdziwieniu bardzo szybko się
wciągnęłam i nawet zapach kartek mnie nie zniechęcił. Oczywiście nie raz, nie
dwa denerwowałam się nad głupotą tytułowej bohaterki, ale to na szczęście nie
jedyna postać w książce. Ciekawych, mniej lub bardziej tragicznych postaci jest
w niej więcej, a autor stara się przedstawić portret psychologiczny każdej z
nich. Jest to typowa saga rodzinna, wielowątkowa, z wyraźnie zarysowanym tłem
historycznym i doskonale działająca na wyobraźnię (wystawne bale, kosztowne
suknie itd.). Z racji jej długości (dwa tomy po ok. 400 stron) łatwo się
przywiązać do bohaterów i z chęcią przeczytałoby się jeszcze tom trzeci, gdyby
nie to, że niektórych opisów, szczególnie tych związanych z pracą i życiem na
wsi było za dużo. Trochę to wygląda tak, jak gdyby Tołstoj do powieści o
wielkiej miłości chciał koniecznie przemycić krytykę stosunków feudalnych, a ta
mnie trochę znużyła. Jednak moje pierwsze spotkanie z Tołstojem zaliczam do
udanych i kto wie, pewnie w przyszłości sięgnę po „Wojnę i pokój”, by móc sobie
potem obejrzeć ekranizację z Audrey Hepburn. A ktoś z Was może poleci mi dobrą
ekranizację „Anny…”?
GRACZ (Fiodor Dostojewski) 5/10
Postanowiłam sięgnąć po Dostojewskiego, którego „Zbrodnia i
kara” wywarła na mnie ogromne wrażenie w liceum. Stwierdziłam, że
najbezpieczniej będzie sięgnąć po coś cienkiego, bo być może „Zbrodnia i kara”
to taki jednorazowy wybryk i już np. „Bracia Karamazow” mi się nie spodobają.
No i niestety eksperyment nie przyniósł wyniku, na który liczyłam. „Gracz”
spodobał mi się średnio. Może dlatego, że jest to powieść dość specyficzna, bo
zawierająca wiele wątków autobiograficznych. I chyba głównie na ich odtworzeniu
skupił się autor. Nie ma ona w sobie nic ze „Zbrodni i kary”, jest raczej
opowieścią napisaną z humorem, sarkazmem niż poważną powieścią psychologiczną.
Przy czym akurat humor Dostojewskiego do mnie nie trafił. Nie mniej jednak
doskonale portretuje on postać człowieka uzależnionego od hazardu. Człowieka,
któremu nie zależy na wygrywaniu pieniędzy a którego pociąga jedynie samo
ryzyko. Nauczyła mnie ta książka czegos istotnego – nie mówmy o uzależnieniu od
hazardu, a o uzależnieniu od ryzyka. To o wiele bardziej na miejscu. Podobno
Dostojewski pisał tę książkę w pośpiechu, bo potrzebował pieniędzy na spłatę
długów. To niestety widać. Nie jest to wybitna powieść, dlatego nie polecam.
Ale po „Braci Karamazow’ mimo wszystko chyba jednak kiedyś sięgnę. Ale to chyba
jak dorosnę…
KRÓL LIR (William Szekspir) 7/10
Szekspir to dopiero jest klasyka. Trochę niewybaczalne dla
mnie jest, że ja, zakochana w Londynie, wszystkim co angielskie i w samych
Brytyjczykach, nie znam całej jego twórczości, która niezmiennie pozostaje
inspiracją dla wielu wierzących, że „życie jest teatrem, a aktorami ludzie”.
Staram się nadrabiać również dzieła Szekspira, ale przyznam, że gdy mam do
wyboru epikę i dramat, zawsze wybiorę epikę. Nie wiem skąd ta awersja do
dramatów (tych literackich, oczywiście, bo jak wszyscy doskonale wiedzą, dramat
to mój ulubiony gatunek filmowy). Ale przynajmniej wiem, że Szekspira mogę
czytać w ciemno, bo się nie zawiodę. Zawsze mnie porusza. Króla Lira czytałam
już dość dawno i musiało to wyglądać zabawnie. W wakacyjny, upalny dzień, na
małym dworcu dziewczyna czeka sobie na przesiadkę i czyta książkę z cyklu
„Lektury szkolne”, o czym informuje okładka. Lektury szkolne z opracowaniem, w
dodatku. A ludzie wokół czytają sobie „Millenium” albo co jeszcze lepsze, nowy
numer „Party”. Czułam się jak prawdziwa intelektualistka :D Jeśli mam coś
powiedzieć odnośnie samej książki to tematyka jak zwykle u Szekspira czyli
zdrada, miłość, obłęd, zbrodnia, rozkład stosunków rodzinnych itd. Mam przez to
niestety wrażenie, że wszystkie „szekspiry” zleją mi się wkrótce w całość. Ale
warto czytać Szekspira, jako trening dla języka i umysłu. A przede wszystkim
dlatego, że jego utwory choć pisane kilkaset lat temu pozostaną na zawsze
aktualne. Pokazują jak niewiele zmienia się w ludziach, choć sam świat poszedł
już ogromnie do przodu. Jedyne czego nie obejmuje postęp cywilizacyjny to
psychiki ludzkiej, bo bohaterów dramatów Szekspira z łatwością znajdziemy w
naszym własnym otoczeniu.
LOLITA (Vladmir Nabokov) 9/10
Czytacie na własną odpowiedzialność, bo zdradzam troszkę fabułę.
Z tą książką
spośród opisywanych wiązałam największe nadzieje. Całe szczęście się nie
zawiodłam. Początkowo podchodziłam do niej sceptycznie, wszak trudno uwierzyć,
że książka o pedofilu może być arcydziełem. Początkowych kilkanaście stron
czytało mi się ciężko, opornie przewracałam kartki, ale teraz wiem, że po
prostu w przypadku tej książki, trzeba złapać jej rytm, oswoić się ze sposobem
narracji, aż wsiąknie się na dobre i nie będzie można się oderwać od lektury. A
ów sposób narracji to jest mistrzostwo. Narratorem jest bowiem sam pedofil
(choć czy rzeczywiście należałoby go aż tak okrutnie nazywać?), Humbert
Humbert. Przedstawienie punktu widzenia osoby niewątpliwie chorej, zboczonej i
o kompletnie wypaczonym rozumieniu słowa „moralność” to dopiero sztuka. Sztuka,
która udało się Nabokovowi wyśmienicie. Mało tego, że czyta się wynaturzenia
Humberta z pasją to autorowi udało się osiągnąć coś więcej – wywołać u
czytelnika ambiwalentny stosunek do narratora, zarazem głównego bohatera. Bo
choć w realnym świecie pedofilię tępimy i najchętniej pedofili skazalibyśmy na
karę śmierci, to Humberta nie sposób…nie polubić. Ja zapałałam do niego
sympatią, na pewno nie odrazą. Myślę, że to właśnie przez język jakim się
posługuje. Opisuje historię swojego życia z dużą dozą humoru, z dystansem do
siebie, traktuje swoje zachowanie jako coś normalnego – jest jak dziecko, które
pierwszy raz się zakochało i nie może powstrzymać swoich pragnień i obsesji.
Poza tym każdy dzień z Lolitą to nowa przygoda. Książka bynajmniej nie jest
nudna. Szczerze mówiąc, zupełnie inaczej ją sobie wyobrażałam. Myślałam, że
będzie w niej mnóstwo bardzo dosłownie opisanych scen seksu, może niesmacznych,
i wulgarnych tekstów padających z ust nastoletniej nimfetki. Obawiałam się, że
książka ta będzie ociekać perwersją i nie dam rady jej przeczytać. Tymczasem
niespodzianka. Autor nie musiał uciekać się do tak drastycznych środków, by nas
zaciekawić i być przy tym wiarygodnym i to chyba też kolejne źródło jego
sukcesu. A co do samej Lolitki. Myślę sobie, że problem zjawiska nastolatek
opętanych seksem i uwodzących starszych mężczyzn został doskonale wyjaśniony. Znamy
takie bohaterki z filmów czy innych książek, znamy pewnie też z prawdziwego
życia. Przyczyna takiej a nie innej postawy jak zwykle leży w domu, w rodzinie,
może niepełnej, może nie dość kochającej. Chodzi chyba głównie o zwrócenie na
siebie uwagi, a kiedy to już się uda, dziewczyna najczęściej nie ma ochoty na
nic więcej. Lolita Nabokova niby uwodzi Humberta, ale potem oskarża go o gwałt,
niby go lubi, ale jednak nie znosi. A kiedy uświadamia sobie, że jest tylko
zabawką w jego rękach, seks-maszyną, odchodzi. Naprawdę, ciekawa to i
pouczająca książka, wybitnie napisana i skonstruowana (są to notatki na temat
związku z Lolitą, które sporządza Humbert w więzieniu). Na pewno sięgnę po
film, myślałam o tym nowszym, z Jeremy’m Ironsem, ale zauważyłam na filmwebie,
że jest jeszcze film Kubricka z 1962 roku, wyróżniony wieloma nominacjami do
Oscarów. Widzieliście któryś?
Już od "Aviatora" do "J.Edgara" często się mówiło, że Di Caprio ma szansę zdobyć upragnionego Oscara. A tu nic ;) I z Gatsbym pewnie też tak będzie. Co do "Anny Kareniny" to widziałem tylko wersję z Sophie Marceau, nie zachwyciła mnie, ale oglądało się nieźle. Widziałem także trzy wersje "Wojny i pokoju" i ta wersja z Audrey najbardziej mi się podobała, może dlatego, że sprytnie udało się pomieścić w jednym filmie mnóstwo wydarzeń (chociaż i tak film jest długi - około 200 minut), zaś dwie pozostałe wersje są czteroczęściowe (w sumie 6 lub 7 godzin) i dlatego służą raczej do jednokrotnego oglądania ;) Do twórczości Tołstoja zraziłem się po przeczytaniu kilku opowiadań, więc tych jego powieści nie czytałem. Ale największe zaległości mam w twórczości Szekspira, może dlatego że adaptacje jego książek nie przypadły mi do gustu, więc i na literackie pierwowzory nie miałem ochoty. Czasem jednak sięgam po klasykę, wysoko oceniam m.in. "Trzech muszkieterów" Aleksandra Dumasa i "Frankensteina" Mary Shelley.
OdpowiedzUsuńNie przepadam za Sophie Marceau, ale to chyba jak na razie najpopularniejsza ekranizacja. Chyba jednak odpuszczę i poczekam na tę nową. "Trzej muszkieterowie" to raczej nie dla mnie, ale już "Frankenstein" brzmi obiecująco, choć nie lubię horrorów (bynajmniej oglądać, bo czytać - nie czytałam). Czytałam kiedyś fragment w książce do nauki angielskiego i nawet mi się spodobał, więc kto wie...
UsuńJa bym nie nazwał tej książki horrorem. Chociaż nie brak w niej grozy, tajemnicy, napięcia i morderstw to sporo jest tu psychologii, głębokich treści, romantyzmu i niedopowiedzeń, dających pole dla wyobraźni. Po przeczytaniu książki bardziej doceniłem wersję Kennetha Branagha z 1994 roku, która jest całkiem udaną adaptacją tej powieści.
UsuńMnie do czytania klasyki zachęcać nie musisz :) Z racji skończonych studiów sporo przeczytałam, ale też dużo pozycji przede mną.
OdpowiedzUsuńZ wymienionych pozycji przeczytałam tylko w całości "Wielki Gatsby". Bardzo lubię tę książkę, nawet mam w domu własny egzemplarz (znaleziony przypadkiem :)). Polecam Ci ekranizację z Robertem Redfordem. Jest genialna.
I tak przy okazji. Wersja z DiCaprio nie jest drugą ekranizacją,a bodajże piątą. Tyle, że najsławniejsza jest ta, w której gra Robert i Mia Farrow.
"Annę Kareninę" czytałam w fragmentach, ale nie wiem czy szybko sięgnę po całość. Tak samo jest z Dostojewskim. "Zbrodnia i kara" to moich ulubionych powieści nie należy, i nie wiem czy przeczytam coś innego z jego dorobku.
"Lolitę" miałam na studiach. Był o niej cały interesujący wykład, ale chyba nie trafiła na listę lektur (a może była? nawet tego nie już pamiętam :/). Korci mnie by przeczytać tę powieść, bo intryguje mnie twórczość Nabokova.
Dziękuję za zwrócenie uwagi ;) Z klasyką jest o tyle fajnie, że można ją upolować w antykwariatach, co też mam zamiar z czasem czynić, bo fajnie byłoby mieć na własność niektóre klasyki ;) Niestety, u mnie jeden antykwariat tylko.
UsuńJasne, że jeśli "Zbrodnia i kara" Ci nie podeszła nie ma sensu sięgać po kolejną książkę Dostojewskiego. Mi na przykład nie podeszło "W pustyni i w puszczy" i od tego czasu od Sienkiewicza trzymam się z daleka :D
Proszę bardzo. Nie mogłam się powstrzymać :P Zwłaszcza, że podczas czytania książki szukałam informacji o adaptacjach :)
UsuńKilkanaście egzemplarzy klasyki mam w domu, dzięki rodzicom. I czasem można kupić za niewielkie pieniądze, nie tylko w antykwariatach. Kiedyś też uzupełnię swoje zbiory.
Ja nie ciepię Sienkiewicza :) I nie za "W pustyni i w puszczy", ale za trylogię. Choć "Listy z podróży do Ameryki" były ciekawe. Zapomniałam dodać, że ja bardzo lubię dramat jako gatunek literacki. Mam do niego słabość, która rozkwitła w czasie studiów. A tam sporo było dramatów do czytania :)Ale filmowy dramat także lubię.
"Nikt nie tęskni" napisała w połowie stycznia, jak to! Ja tęskniłam :) Dobrze, że zmotywowana została i wróciła, o i tak.
OdpowiedzUsuńW "Szpetnych czterdziestoletnich" Osieckiej przeczytałam, że któryś z jej znajomych czytając klasykę - każdą poza rosyjską - czuje się jak w muzeum. I coś w tym jest, chociaż tzw. "klasyki" czytam sporo, przynajmniej takie mam wrażenie, również czuję się jak w muzeum, wizyta w minionym świecie i spoglądanie przez szybkę na dzieła piękne, ale odrobinę już nieistotne. Szczególnie kiedy mowa o literaturze angielskiej. Co zadziwiające (dla mnie samej) klasycy francuscy nie wywołują we mnie tego odczucia, od ulubionego mojego Stendhala, przez Zolę do ostatnio czytanego Maupassanta (cudowny) - nawet Balzaca znoszę lepiej, niż np. Dickensa. Z całkowitym wyłączeniem Victora Hugo, na którego mam alergię stuprocentową.
Więc ze swojej strony podrzucałabym francuskie tytuły, oczywiście, czytajmy klasyków :)
Z wymienionych przez Ciebie wygrywa "Lolita", książka genialna, resztę Nabokova polecam również. I tak myślę, że bardzo słabo znam literaturę amerykańską ubiegłych wieków, może pora nadrabiać.
Dziękuję za ciepłe słowo, to wiele dla mnie znaczy :) Wiedz że i ja zaglądam na Twój blog, tyle że nie zawsze mam ochotę coś skomentować ;)
UsuńOsiecka to już w sumie też klasyka, w pewnym sensie...Wypadałaby znać, a ja zupełnie nic...No, wiadomo, niektóre piosenki, i owszem, ale dorobek ma przecież o wiele bogatszy, chociażby przywołana przez Ciebie książka. Jednak boję się po Osiecką sięgnąć - że to dla mnie zbyt przygnębiające będzie. A ja niestety mam skłonność do popadania w otchłań melancholii, więc taka lektura mi się nie przysłuży.
Ja w sumie nie zastanawiałam się nad tym, ale z racji zainteresowań pewnie najwięcej chciałabym nadrobić z klasyki angielskiej. Hugo bardzo chciałabym przeczytać "Nędzników", właściwie to czekają już na swój moment. Stendhal, Balzac, Zola - przyjrzę się im, może coś wybiorę, aczkolwiek nie będą mieć raczej pierwszeństwa przed Anglikami i Rosjanami ;)Więc fajnie, że polecasz też resztę Nabokova :)
Tak, chociaż mnie Nabokov męczy na dłuższą metę. I tak tylko Francuzów nadmieniłam :) Rosjanie, Anglicy... Ja to z rosyjskiej tylko Dostojewskiego w całości prawie znam, Tołstoj to nie moja bajka, dwa sztandarowe dzieła zmęczyłam i więcej nie chcę. Bułhakowa trochę czytałam, ale bez przekonania.
UsuńA komentowanie to nie obowiązek, ja w ogóle takich komentarzy nie oczekuję :) szczególnie, że sama do aktywnych komentatorów nie należę.
Jeszcze się nie wpisałam?
OdpowiedzUsuńCały czas sobie wyrzucam, że za mało czytam klasyki. Po "O północy w Paryżu" chciałam wypożyczyć "Wielkiego Gatsby'ego", ale nie zastałam egzemplarza. A bardzo chcę, Tom Hiddleston był w filmie niezwykle czarujący.
"Lolitę" przeczytałam na studiach. Było ciężko o tyle, że film z Ironsem wypaczył mi obraz. Tam tytułowa bohaterka była bardziej prowokująca niż on, kiedy w książce to tak nie wyglądało. Książka jest rewelacyjna.
"Annę Kareninę" mam w domu, kiedyś kupowałam serię z GW i się kurzy. Skoro Jude Law gra Karenina, to tym bardziej muszę.
Cały czas sobie wyrzucam, że za rzadko sięgam po starsze książki. Jednak w bibliotece nie mogę się oprzeć, panie coś mi podrzucają czy polecają. A ja biedna słaba nie znajduję motywacji do sięgania po własne zbiory. Może w tym roku coś ruszę, a obiecałam sobie LOTR zapodać. Trzymaj kciuki.
Dobrze wiedzieć, że filmowa "Lolita" różni się od oryginału. Słyszałam, że film jest dosyć skandalizujący, co też mnie odpowiednio nastawiło do książki - wprowadziło w błąd.
UsuńJa chyba niedługo będę zmuszona czytać tylko klasykę, bo tę najprędzej znajdę w mojej bibliotece. Kiedy się mieszkało w większym mieście, można było wypożyczyć nowości miesiąc po premierze...No, ale i tak się zdziwiłam, kiedy przed świętami znalazłam u siebie grzecznie na mnie czekające dwa ostatnie tomy "1Q84" Murakamiego :) Czasami mam szczęście :)
Czy dobrze rozszyfrowuję że LOTR to Władca Pierścieni? Jęśli tak to pewnie Ci się spodoba, lubisz fantastykę. Ja przeczytałam tylko Hobbita i nawet nie było tak źle, choć fantastyki/fantasy nie lubię. Ale nie miałam z jej czytania zbyt dużej przyjemności więc Władcę sobie odpuszczę, zwłaszcza, że już kilka osób o zbliżonym guście też mi ją odradzało. Ale za Ciebie oczywiście trzymam kciuki :)
Dobrze rozszyfrowałaś. "Hobbit" mnie oczarował i w tym roku chcę poznać książkowe przygody Drużyny Pierścienia.
Usuń