Spotkałam się w końcu z
przystojnym brunetem. Nie zakochałam się w nim, ale wieczór spędziliśmy całkiem
miło (przynajmniej ja;)). W ostatnich dniach spotkałam się raczej z mało
pochlebnymi opiniami pod jego adresem, do spotkania podeszłam więc z dystansem i
zaciekawieniem. I co się okazało? Że w każdym człowieku da się znaleźć pozytywy
i ja je w brunecie też dostrzegłam :D
Może to wynika z tego, że jestem
absolutną fanką wszystkiego czego chwyci się Woody Allen. Tak jak
przewidywałam, mimo niedociągnięć, film oglądało mi się całkiem sympatycznie.
Rzeczywiście, jest to jeden z najsłabszych jego filmów, które widziałam, ale są tu momenty tak allenowskie, że wystarczają za inne atrakcje.
Można powiedzieć, że Allen ciągle
kręci ten sam film. Z jednej strony spotkamy się z głosami, że w "Poznasz przystojnego bruneta" ogrywa te same tematy co w wielu poprzednich filmach. Film
faktycznie nie zaskakuje, brakuje mu świeżości. Ze względu na wątek starszego
mężczyzny z młodą dziewczyną trudno oprzeć się porównaniom chociażby z "Whatever
Works", które oglądaliśmy w kinach ponad rok temu, ale przecież to nie pierwszy
raz u Allena gdy mamy do czynienia z taką sytuacją. Wszyscy (mam na myśli fanów
Allena) lubimy te schematy, które powtarza w swoich filmach, dlatego je
oglądamy, prawda? Z drugiej strony chcielibyśmy czegoś nowego. Czegoś co
dostaliśmy we "Wszystko gra" albo w "Vicky Cristina Barcelona." Dramatu, bez
miejsca na uśmiech, albo namiętności w Barcelonie. Ale przecież nie zawsze, gdy
Allen stara się zaskoczyć, kradnie nasze serca. I potem narzekamy: gdzie się
podział stary, dobry Allen? A więc: powtarza się – niedobrze, robi coś nowego –
niedobrze. Wiadomo, że nigdy nie uda się nakręcić drugiej "Annie Hall" czy
"Manhattanu." To znaczy – ja to wiem, ale niektórzy chyba nie potrafią (nie
chcą?) tego zrozumieć. Ja idąc na nowy film Allena oczekuję przeintelektualizowanych bohaterów w nietypowych związkach, dobrych dialogów,
błyskotliwych refleksji o życiu, dawki humoru (cóż, akurat w przypadku
„…bruneta” przyznaję – to zawiodło) i różnych charakterystycznych dla Allena
rozwiązań w stylu mówienia bohaterów wprost do kamery (czyli de facto do
widza), co wyróżnia te filmy na tle innych. Zresztą sam Allen podkreśla, że
bardzo ważne dla niego jest to, żeby człowiek wchodzący do kina w środku seansu
był w stanie poznać, że to właśnie jego film. I to niewątpliwie osiąga za
każdym razem.
W "Poznasz przystojnego bruneta"
jest wszystko to, do czego Allen nas przyzwyczaił. Z tymże film jest po prostu
trochę nudny. Brakuje jakiejś intrygi, osi, wokół której można by osnuć całą
historię. To raczej zbiór wycinków z życia kilka osób, luźno ze sobą
powiązanych. Ciekawy (choć też nie odkrywczy) jest wątek z kradzionym pomysłem
na książkę i może wokół niego należało zbudować fabułę, a nie dodać go na sam
koniec ?
Nie można Allenowi odmówić jednak
błyskotliwej analizy społecznej. To film o starzeniu się, a raczej o tym, jak
ciężko się z nim pogodzić i o wierze w iluzje, jakimi karmią nas wróżki czy
inni guru, a konkretnie o tym, że czasami „iluzja bywa lepsza niż lekarstwa”.
Każdy film Allena jest o czymś i mówienie, że ten jest o niczym to chyba czysta
przekora.
Jak wspomniałam, najbardziej brakuje tu dowcipu. Niby historia jest
opowiedziana lekko, ale tekstów czy sytuacji, na których naprawdę chciałoby się
nam roześmiać jest jak na lekarstwo. Czy to wina samego Allena, tego, że sam
też już nie jest młodzieniaszkiem i pewne sprawy bierze już bardziej na serio? Być może.
Bo aktorów dobrał sobie takich, którzy z pewnością potrafiliby nas rozśmieszyć
(dostrzegam komediowy potencjał w Naomi Watts – powinna spróbować).
Pozostaje jeszcze kwestia
zakończenia, a właściwie jego brak. Wszystko zostaje w sferze niedomówień, a
przecież jest kilka pytań, na które chcielibyśmy poznać odpowiedzi. Ale chyba nikt nie wierzy, że Allen nie miał dobrego pomysłu na
rozwiązanie wszystkich wątków. Ja myślę, że chodziło o pokazanie, że :„Życie
jest opowieścią idioty, pełną wrzasku i krzyku, lecz nic nie znaczącą”.
Takie słowa, zaczerpnięte z Makbeta, słyszymy na początku filmu. W ich myśl, to
w jaki sposób potoczyły się dalsze losy bohaterów nie ma zatem większego
znaczenia.
Moja ocena to 6+/10
Naprawdę świetna recenzja! *oklaski*
OdpowiedzUsuńTo wszystko jest czytelne - pogoń za szczęściem i młodością nosząca znamiona utraty rozsądku. Dla mnie to najgorszy, najnudniejszy ze wszystkich widzianych filmów Woody'ego. A przecież lubię tego reżysera.
Mam nadzieję, że "Midnight in Paris" będzie ciekawszy - zwiastun jest przekonujący.
Eh, dzięki ;) Dla mnie najnudniejszy był "Słodki drań". A po zwiastunie "Midnight in Paris" mam mieszane uczucia. Przede wszystkim cieszy obsada, fabuła też wydaje się być ciekawa, ale zwiastun mnie nie zachwycił. Zobaczymy, jak zostanie przyjęty w Cannes :)
OdpowiedzUsuń"Słodkiego drania" nie widziałam. Można powiedzieć, że allenowe lata 90. leżą i kwiczą.;-)
OdpowiedzUsuńZ allenowych lat 90. polecam szczególnie "Tajemnicę morderstwa na Manhattanie", jeśli nie widziałaś ;)
OdpowiedzUsuńU mnie pierwsze miejsce w kategorii "najgorszy film Allena" zajmuje "Sen Kassandry" - nudne i nieudane popułyczny bo wybitnym " Wszystko Gra" co nie zmienia faktu, że Brunet dziełem wybitnym nie jest. Zwierz dziś napisał recenzję ( przed przeczytaniem twojej) i bardzo dużo uwag się nam pokrywa więc zapraszam do mnie ( oczywiście tylko dla chętnych)
OdpowiedzUsuńJa zasiliłam szeregi rozczarowanych najnowszym dziełem Allena. Właśnie, mnie też brakowało humoru, który zwykle powalał mnie no kolana, no i jednak wolę, kiedy Allen pojawia się na ekranie. Mimo wszystko czekam na kolejny film, mając nadzieję, że spodoba mi się on bardziej- nie ukrywam, że kusi mnie obsada.
OdpowiedzUsuńI niech tam Allen kręci nadal filmy o tym samym- mnie to zupełnie nie przeszkadza;)
o nie, ja uwielbiam "Słodkiego Drania" !!! to chyba jedyny film Allena, który uwielbiam tak naprawdę, kilka z nich lubię, ale większość jest mi po prostu obojętna...
OdpowiedzUsuńale! mam zamiar jak najszybciej obejrzeć "Bruneta..." - z wielkiej miłości do Antonio Banderasa.
pozdrawiam ciepło!