15.01.2016

Kącik polskiego filmu: Czerwony pająk (reż. M. Koszałka, 2015)





Polskie kino często mnie miło zaskakuje. Czerwony pająk był jednym z takich filmów, na które właśnie mocno liczyłam w tej kwestii. Niestety, stało się dokładnie odwrotnie i film mnie mocno rozczarował. Tak mocno, że w głowie mam przede wszystkim jedno pytanie: jak można kręcić tak słabe filmy?
Czerwony pająk to historia seryjnego mordercy i zafascynowanego nim 19-latka. Skąd się bierze ta fascynacja, ba, skąd w ogóle Karol wie, kto jest mordercą – tego nie wiemy. I to najbardziej irytuje. Wystarczy też trochę zagłębić się w fakty, by dowiedzieć, się że film wcale nie jest na nich oparty. „Czerwony pająk” to bowiem morderca fikcyjny, miejska legenda chciałoby się powiedzieć, ktoś kto nigdy nie istniał, ale o jego rzekomych zbrodniach było głośno. Z kolei ktoś taki jak Karol Kot (w filmie mamy Karola Kremera) rzeczywiście był nastoletnim seryjnym mordercą. Nasz Karol Kremer mordercą nie jest. Ale chce nim być, podąża więc obsesyjnie tropem „Czerwonego pająka”. Mamy więc do czynienia z zupełnie niepotrzebnym mixem dwóch prawdziwych historii, które dały jedną mało strawną. Chyba, że lubicie flaki z olejem, wówczas jest to film dla Was. Ale nie tyle chodzi o to, że film jest nudny. Znam nudne filmy, ale mądre, ciekawe, mówiące o czymś ważnym czy poruszającym. Tymczasem Czerwony pająk nie robi tego, czego bym od takiego filmu – który miał być thrillerem czy też kryminałem – oczekiwała, a więc nie zgłębia psychologii postaci, nie tłumaczy motywacji głównego bohatera i w konsekwencji – nie boję się tego napisać – jest dla mnie po prostu płytki. To co jednak w nim najgorsze to brak logiki. A cytując klasyka, „to elementarne”. Scenariusz zbudowany jest na niedopowiedzeniach, które zamiast cieszyć (bo nie wiem, jak Wy, ale ja lubię kiedy zostawi mi się miejsce na interpretację) irytują, ponieważ dotyczą kwestii, które akurat wymagają wyjaśnienia. Natomiast kolejne sceny filmu nie mają uzasadnienia w poprzednich, nie wynikają z siebie i są mało wiarygodne. Tak jakby pomiędzy nimi jeszcze jakichś scen zabrakło. I tym samym trudno uwierzyć w nawarstwiające się zbiegi okoliczności, trudno zrozumieć którąkolwiek z postaci, papierowych, bo ledwie naszkicowanych. Scenariusz, o ile w ogóle jakiś powstał, ma tyle dziur co ser szwajcarski. A takie zabiegi jak sugerowanie, że to odzywający się półsłówkami, nie mogący się z sobą dogadać rodzice są źródłem skrzywionego zachowania Karola, są tak banalne i oklepane, że aż wstyd.  Wszystko to w filmie, którego zwiastun został zmontowany tak, byśmy sądzili, że mamy do czynienia z thrillerem/kryminałem/ewentualnie dramatem psychologicznym najwyższej jakości i który sprawił, że od kilku miesięcy czekałam z niecierpliwością na możliwość obejrzenia tego filmu na dużym ekranie. Tymczasem reżyser Marcin Koszałka, uznany dokumentalista i operator, chyba sam do końca nie wiedział co chce pokazać, o czym powiedzieć i w jakim gatunku to zrobić. Wyszło mu więc dzieło nijakie, a zaryzykuję nawet stwierdzenie, że po prostu złe, które niestety położy się cieniem na jego dotychczasowej filmografii.


Jedyne za co w zasadzie można pochwalić Czerwonego pająka to zdjęcia. To na nich skupił się reżyser, bo w tym akurat jest dobry. Zdjęcia (zwłaszcza te kręcone w plenerze, a szczególnie nad jeziorem) robią wrażenie, są wysmakowane i klimatyczne, pokazują też Kraków lat 60. z innej, bardziej brudnej i mrocznej strony.
Na planie Czerwonego pająka zebrała się ekipa naprawdę dobrych aktorów. Problem w tym, że nie bardzo mają oni co grać. Piotr Głowacki i Wojciech Zieliński marnują się w epizodach, a Małgorzata Foremniak i Marek Kalita, aktorzy wcale nie tylko telewizyjni, co mogliby z powodzeniem udowodnić, grają postaci zupełnie pozbawione charakteru. Najjaśniej świeci gwiazda Julii Kijowskiej, która jak zawsze potrafi zaczarować widza. Na pochwałę zasługuje też młody Filip Pławiak w roli głównej, który przyćmiewa swoją grą partnerującego mu Adama Woronowicza, grającego poprawnie, ale nie zachwycającego.


Autorski film fabularny Marcina Koszałki dowodzi, że jest wyraźna różnica w kręceniu filmów dokumentalnych i fabularnych. Różnica, której nie da się ot tak przeskoczyć. A jednak nie on jeden próbuje przejść z jednej części szeroko pojętej branży filmowej do drugiej. Pamiętajmy, że nie do końca wszystko poszło dobrze na przykład w debiucie fabularnym reżysera teledysków Krzysztofa Skoniecznego, którego Hardkor Disko także nie było pozbawione scenariuszowych wad. Tymczasem na premierę czeka już Na granicy, innego dokumentalisty, Wojciecha Kasperskiego. Trzymam kciuki żeby tym razem poszło lepiej.  I żeby rok 2016 przyniósł mi już tylko seanse dobrych polskich filmów. 

Moja ocena: 4/10

4.01.2016

Podsumowanie roku 2015 : filmy i seriale

Co mi przyniósł ten rok filmowo? 87 filmów obejrzanych, o ile nie pomyliłam się w obliczeniach (w tym filmy oglądane po raz któryś z kolei). Mało, dużo za mało, ale czasu też za mało żeby pogodzić różne zainteresowania i inne rozrywki. Ale sporo z tych filmów było naprawdę dobrych. Ocenę 10/10 stawiam rzadko, prawie nigdy, za to 9/10 dostały:

Mama reż. X. Dolan
Życie Adeli reż. A. Kechiche
Disco Polo reż. M. Bochniak
Bogowie reż. Ł. Palkowski
Boyhood reż. R. Linklater

I rzeczywiście, mogę powiedzieć, że są to najlepsze obejrzane przeze mnie filmy w minionym roku. Mama to chyba rzeczywiście najlepszy film Dolana (choć moim nr 1 zawsze będą Wyśnione miłości), Życie Adeli to prosty film, ale niezwykle prawdziwy, poruszający i nawet momentami bolesny. Ale nie mam tu na myśli bynajmniej scen erotycznych, na wyrost ocenionych jako niezwykle kontrowersyjne. Tak, Życie Adeli to chyba najlepsze co obejrzałam w 2015 roku. I chyba czas na powtórkę. No ale też Boyhood mnie zachwycił. Mam z Richardem Linklaterem bardzo podobną wrażliwość. Obejrzałam też w tym roku Bogów i w końcu wiem, o co było tyle hałasu. Tomasz Kot faktycznie zasłużył na wszelkie możliwe wyróżnienia za swoją kreację, a sam film jest przykładem tego, że biografia nie musi być nudna i nie musi być laurką. Film w iście hollywoodzkim stylu. Disco Polo to z kolei świetna zabawa, na wysokim poziomie, ale też ciekawa satyra na lata 90.




Na wyróżnienie zasługują także:

Dziewczyna z szafy reż. B. Kox
Sils Maria reż. O. Assayas
Body/Ciało reż. M. Szumowska
Chce się żyć reż. M. Pieprzyca
Hardkor Disko reż. K. Skonieczny
Ognie św. Elma reż. J. Schumacher (perełka z lat 80., jeśli lubicie Klub winowajców to coś dla Was, koniecznie nadróbcie!) 

Największe rozczarowania filmowe minionego roku to zdecydowanie Hiszpanka, po której sobie wiele obiecywałam, a była jedynym w życiu filmem, podczas którego miałam ochotę wyjść z kina w trakcie seansu. Niezmiernie mnie ten film zirytował. Drugie rozczarowanie to Jestem twój. Obejrzany przypadkowo w telewizji fragment zachęcił mnie do obejrzenia filmu w całości, od początku do końca. Fragment ten był mocny, świetnie zagrany. I w sumie cały film taki jest, szokujący i zachwycający grą aktorów, ale…Ten film nie mógł się udać, skoro wszyscy jego bohaterowie są jakimiś psychopatami. On nie opowiada o normalnych ludziach, w związku z czym trudno brać go na poważnie, choć niby o poważnych rzeczach traktuje. Żeby zrozumieć o czym mówię, najlepiej go samemu obejrzeć, dla wyrobienia opinii. Dla mnie to jeden z najbardziej kontrowersyjnych polskich filmów ostatnich lat. A nie tam żadna Ida.




Jeśli chodzi o seriale, początek roku upłynął mi pod znakiem Rodziny Borgiów. Od wakacji oglądam Homeland i aktualnie kończę 5 sezon. Zaliczyłam też takie miniseriale jak Fleming (słaby), Olive Kitteridge (doskonały), Zaginiony (bardzo wciągający kryminał) i Fortitude (dziwny, ale wart uwagi). Ten ostatni powróci z drugim sezonem, nie wiem jednak czy się skuszę. Dałam też szansę Peaky Blinders, ale strasznie mnie pierwszy sezon wynudził i odpuściłam. Oczywiście oglądałam też odcinki seriali, którym jestem wierna od lat albo co najmniej od roku, ale o tym nie ma co pisać, bo za długo. Może jedynie wspomnę, że Mad Men miał godne zakończenie. Smuteczek jednak pozostał. Najciekawsze jest, że nie zaczęłam oglądać żadnego nowego serialu, takiego który by w 2015 zadebiutował, a przecież o kilku tytułach było naprawdę głośno. Ale szczerze mówiąc, nie znalazłam niczego co by mogło mnie naprawdę mocno zainteresować. Może dlatego, że coraz więcej powstaje seriali z gatunku science – fiction, co kompletnie mi nie odpowiada.


Planów na 2016 rok nie mam (filmowych , znaczy się). Może jedynie żeby częściej chodzić do kina. To jest jednak trudne, jeśli nie lubi się blockbusterów i innych takich ;) (latem prawie nie chodzę do kina, właśnie z tego powodu).