19.02.2015

Z notatnika kinomanki, cz. XXX

Birdman (reż. A. Inarritu, 2014) 6/10

Nie rozumiem zachwytów nad Birdmanem. W porównaniu z najlepszymi dziełami Inarritu czyli 21 gramów i BabelBirdman utrzymany jest w zupełnie innej estetyce i tematyce, co mocno mnie rozczarowało. Doceniam oczywiście formę i technikę - takie prowadzenie kamery, z jakim mamy tu do czynienia, to prawdziwa innowacja, a ogląda się to wybornie- niczym podglądanie  prób do spektaklu. Emanuel Lubezki po raz kolejny zachwyca, zasługując na Oscara. Lecz jeśli chodzi o samą fabułę: dla mnie kiepściutko, a przy tym dosyć nudno. Treść filmu mnie nie porywa, nie dotyka, nie interesuje. Sfrustrowany aktor który kiedyś wcielał się w rolę superbohatera grany jest przez Michaela Keatona, który zasłynął z roli Batmana (być może nawet był najlepszym Batmanem). Ale co z tego? Z tego powodu mam się zachwycać tym filmem – krytyką Hollywood? Mam już dość filmów krytykujących Hollywood. I nie zgadzam się z twierdzeniem, że w Birdmanie jak w soczewce skupiają się nasze życiowe problemy, rozczarowania itd. We mnie Birdman emocji nie wzbudził. A aktorzy? Aktorzy się spisali, ale żeby Emmę Stone od razu nominować do Oscara? Lubię ją bardzo i uważam, że jest bardzo utalentowana, ale w tym filmie mnie do siebie nie przekonała. Za to Edward Norton był genialny, więc ubolewam, że nagrody mimo tego nie dostanie. Z irytujących rzeczy muszę wspomnieć jeszcze o nie dającej wytchnienia perkusji, która ciągle pobrzmiewa w tle Birdmana. Kolejny zabieg techniczny mający wyróżnić film na tle innych. Niestety, dla mnie film musi być dobry nie tylko pod względem technicznym. Żeby jednak nie było tak przygnębiająco, pochwalę Inaritu za fajne, tragikomiczne i nieprzewidywalne zakończenie.



Ziarno prawdy (reż. B. Lankosz, 2014) 8/10

Uff, jak to dobrze, że ten film nie zawiódł. Nie czytałam książki Miłoszewskiego, więc może dlatego nie widzę w filmie Lankosza prawie żadnych wad. Już od znakomitych napisów początkowych (wzbudziły zachwyt bo w polskich filmach takie czołówki to przecież rzadkość) wiedziałam, że będzie dobrze. I jest. Jest świetnie zagrane – w większości, bo Aleksandra Hamkało średnio mnie przekonała. Natomiast Więckiewicz jako komisarz Szacki – choć jak wspomniałam nie znam literackiego pierwowzoru – to strzał w dziesiątkę. Ale na drugim planie to dopiero się dzieje: Jerzy Trela – wiadomo, ale i Krzysztof Pieczyński genialny (nie sądziłam że potrafi być tak dobry), i Magda Walach jakaś taka mniej irytująca niż zwykle, i Andrzej Zieliński zaskoczył, i epizod Jakubika bezcenny (choć niektórzy mówią że zbędny – ja tego zdania nie podzielam, bo wprowadza cenny element humoru. Do tego muzyka Abla Korzeniowskiego przywodząca na myśl ścieżki dźwiękowe duetu Reznor/Ross. Cudo! Od strony fabuły też jest więcej niż dobrze. Ziarno prawdy to rasowy kryminał z wyrazistym głównym bohaterem, wciągającym śledztwem i dialogami, które ma się w pamięci długo po seansie. Dobre dialogi to zawsze połowa sukcesu, a to jest film z naprawdę dobrymi dialogami, których scenarzyści nie muszą się wstydzić, a wręcz przeciwnie. No a aktorzy sprawiają, że te dialogi żyją. Trzeba docenić też, że zachowana jest równowaga między przedstawieniem życia osobistego Szackiego a śledztwem, które słusznie jest na pierwszym planie. Koniec końców, film ma świetny klimat – jest niepokojący i nieprzewidywalny. Warto się wybrać do kina, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, bo to z pewnością jeden z tych polskich filmów, które wraz z końcem roku będą najlepiej i najczęściej wspominane.

Noe (reż. D. Aronofsky, 2014) – brak oceny

O filmie Aronofsky’ego niewiele mogę powiedzieć. Będę szczera – to wyznanie zresztą często pada na tym blogu: zasnęłam na tym filmie. Czy wobec tego Noe to taka straszna nuda? Zmęczenie zmęczeniem – ale na dobrym, wciągającym filmie nie zasnę. Ale oczywiście nie przespałam filmu całego i nadrobiłam mniej więcej to czego nie widziałam. To na pewno nie jest film, który daje dobrą rozrywkę czy wielkie emocje i duchowe przeżycia. Do fabuły i treści można mieć zastrzeżenia. To dziwny film, dość mocno odrealniony – tu brawa za scenografię i efekty specjalne. Rozmach godny Hobbita czy innego fantasy. Zdecydowanie posiada kilka mocnych scen, które ogląda się w napięciu. To na pewno w pewnym stopniu film wizjonerski, własna interpretacja Biblii przez reżysera. I choć początkowo miałam wątpliwości, dlaczego zabrał się on za taką historię, jego Noe wpisuje się w poczet innych stworzonych przez niego bohaterów – ze swoim fanatyzmem, zaślepieniem, obsesją czy wręcz problemami psychicznymi. Noe to jednak wielkie widowisko i chyba to właśnie – nastawienie na efektowność – przeszkadza mi w nim najbardziej. Nastawiony nie na emocje, a na efekty, film nie wciągnął mnie, a bohaterowie do siebie nie przekonali. Pozostałam obojętna wobec tej historii. Z racji tego, ze oglądałam na raty, nie wystawiam oceny.

Tom (reż. X. Dolan, 2013) 7/10

Jeśli chodzi o filmy Xaviera Dolana, zawsze jestem o jeden do tyłu. W zeszłym roku na ekranach kin gościła Mama, ja dopiero nadrobiłam jego poprzedni obraz, Tom. W sumie daje to takie poczucie bezpieczeństwa: zawsze jeszcze jest jakiś kolejny film Dolana do obejrzenia. Choć Dolan wciąż nie potrafi nakręcić czegoś tak fantastycznego jak Wyśnione miłości, którym pewnie nigdy nic nie dorówna. A ja na drugie Wyśnione miłości wciąż czekam, zamiast po prostu zaserwować sobie ich kolejny seans. Jednak Tom jest przynajmniej lepszy od Na zawsze Laurence. Bo i krótszy, i utrzymany w innej, bardziej wciągającej konwencji. Tom to dramat psychologiczny z elementami thrillera, jednak wciąż obracający się wokół ulubionych tematów Dolana – czyli miłości, homoseksualizmu, seksualności. Tomem Dolan udowadnia, że nie jest tylko jednorazowym zjawiskiem, ale zdolnym reżyserem. Tom nie jest tak przesączony stylistyką, którą Dolan sobie ukochał – nie ma tu prawie wcale slow motion, bardziej oszczędna i surowa jest też kolorystyka, reżyser zrezygnowała z teledyskowych wręcz ujęć. Dolan sięgnął za to po nowe środki wyrazu, a przede wszystkim zbudował klaustrofobiczny klimat, osadzając akcję na odludnej farmie. Między jego bohaterami pełno jest niedopowiedzeń, a widz co chwila zmuszany jest do własnej interpretacji zdarzeń. Tom to w rezultacie film intrygujący, ale jednak nie powalający na kolana. Tytułowy bohater irytuje, a całość jest trochę naciągana i mało wiarygodna. Fajnie jednak, że Dolan próbuje nowych rzeczy. Niezmiennie cenię go też za to, że jako reżyser, jest w swoich filmach jednocześnie aktorem, i to aktorem świetnym i te dwie funkcje łączy z bardzo udanym efektem końcowym.

Gra tajemnic (reż. M. Tyldum, 2014) 7/10

Gra tajemnic znajduje się w stawce filmów walczących o Oscary. Czemu? To trudno mi zrozumieć, ale co roku mam podobny problem. To film przeciętny, choć wyróżniający się: rolami Benedicta Cumberbatcha (który jednak bardzo jest już skażony w swojej grze Sherlockiem) i Keiry Knightley. W tym drugim wypadku nominacja do Oscara jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Zastanawiam się czy Keira – naprawdę zdolna aktorka, którą bardzo lubię  – nie miała jednak w przeszłości lepszych ról za które by ją można wyróżniać. Jednak faktycznie, w Grze tajemnic zwraca na siebie bardzo uwagę i jest bardzo przekonująca, więc w sumie nie mam nic przeciwko tej nominacji, choć kto wie, czy nie zabrała jej sprzed nosa aktorce, która by bardziej na to zasługiwała. Co do samej fabuły – pomijając, że w historii o łamaniu Enigmy brakuje Polaków – jest to historia bardzo sprawnie, ciekawie opowiedziana, pozbawiona dłużyzn i niepotrzebnych dodatkowych wątków. Nie da się jednak ukryć, że to hipnotyzujący Cumberbatch sprawia, że na losy szyfrantów patrzy się z zaciekawieniem. Pojawia się wątek homoseksualizmu Alana Turinga i lekkiego nieprzystosowania społecznego (zespół Aspergera?), a to zawsze dodatkowy bodziec dla naszych emocji – bo pewnie sama opowieść o łamaniu kodów szybko by nas znudziła. Warto więc Grę tajemnic obejrzeć przede wszystkim dla aktorów (na drugim planie jeszcze Mark Strong i Matthew Goode). Seans umili też z pewnością muzyka Alexandra Desplata, który po raz kolejny serwuje nam swoje firmowe dźwięki, które trudno pomylić z innym kompozytorem. Nie zawsze muzyka Desplata mi odpowiada, ale tym razem słuchałam jej z przyjemnością. Niewątpliwie niesie też z sobą Gra tajemnic kilka wartościowych refleksji, nie jest więc tylko do bólu przewidywalną biografią. Można obejrzeć bez obaw.

Teoria wszystkiego (reż. J. Marsh) 6/10

Z Teorią wszystkiego jest w zasadzie podobnie jak z Grą tajemnic. Obydwa te filmy są „letnie” – poprawne, znośne, sympatyczne, ale nie porywają. Obydwa mają też świetnych odtwórców głównych ról. Mam szczerą nadzieję, że Eddie Redmayne wydrze Oscara z ręki Michaela Keatona, bo za trud włożony w przygotowania do roli Stephena Hawkinga mu się ta statuetka bardziej należy. Eddie jest naprawdę niesamowity w tym wcieleniu – bardzo wiarygodny w każdym geście i ruchu. Z przykrością jednak muszę stwierdzić, że film Jamesa Marsha nie przybliżył mi sylwetki naukowca, o którym wiedziałam przed seansem niewiele. Teoria wszystkiego mniej bowiem skupia się na jego osiągnięciach naukowych i karierze, a bardziej na życiu prywatnym, zwłaszcza relacji z żoną oraz trudzie walki z chorobą. Przy czym problemy te właściwie tylko muska, przedstawia raczej powierzchownie. Nie dowiadujemy się co Hawking czuł do żony, ani dlaczego ona przestała go kochać, niewiele miejsca poświęcone jest jego relacji z dziećmi, brakuje też wzmianki o kolejnym związku naukowca. Teoria wszystkiego w rezultacie jest filmem obyczajowym, skrojonym pod przeciętny gust i nakręconym według utartych schematów. Chyba nie pomylę się jeśli napiszę, że jednak większość widzów wolałaby dowiedzieć się, czemu Hawking jest tak ważną postacią w świecie nauki i jak wielkie są jego odkrycia. No ale cóż, taki był wybór reżysera. Może ów film, w którym Hawkinga gra Cumberbatch, jest pod tym względem lepszy. Na korzyść filmu Marsha na pewno wypada muzyka Johannsona, nienachalna, subtelna, ale wpadająca w ucho. Druga sprawa to kostiumy – sukienki Felicity Jones bardzo miłe dla oka. Jeśli o nią samą chodzi – to bardzo dobra aktorka, co zauważyłam już w jej wcześniejszych filmach, jednak czy rola żony Hawkinga naprawdę w tym sezonie była jedną z pięciu najlepszych kobiecych ról w kinie? Nie jestem pewna, choć z drugiej strony, to pierwsza tak „poważna” rola tej aktorki, tak duża. Ale czy wymagająca i trudna? Mam podobny dylemat jak w przypadku Keiry Knightley. Podsumowując, film średni, nie obowiązkowy, ale z uwagi na Redmayne’a warto mu poświęcić kiedyś swój czas. 

 OSCAROWI FAWORYCI AD 2015 

Na koniec kilka słów o moich przewidywaniach oscarowych. Nie widziałam wszystkich nominowanych filmów, więc siłą rzeczy będę bardzo nieobiektywna. Nie zamierzam zresztą się wymądrzać i typować zwycięzców wszystkich kategorii. Raczej powiem Wam za kim jest moje serce, a co podpowiada rozum. Na pewno spośród obejrzanych filmów: Boyhood, Gry tajemnic, Teorii wszystkiego, Whiplash i Birdmana stawiam na Boyhood. Takie kino lubię i dlatego podobał mi się ten film najbardziej. Mam więc nadzieję, że wygra w najważniejszej kategorii. Zdaję sobie jednak sprawę że ma poważną konkurencję w postaci Birdmana, którego ja akurat nie „kupiłam”. Chciałabym żeby Richard Linklater dostał statuetkę za reżyserię Boyhood, a także żeby film wygrał w kategorii montaż. Najlepszy aktor to dla mnie póki co Eddie Redmayne i chyba ma spore szanse, żeby faktycznie dostać statuetkę. Zdziwiłabym się, gdyby w kategorii najlepsza aktorka nie wygrała Julianne Moore i życzę jej tego Oscara, choć miewała lepsze role na swoim koncie. Kategorie drugoplanowe chyba są pozamiatane tzn. laureatami będą J.K. Simmons i Patricia Arquette i według mnie będą to słuszne wybory. Choć Edward Norton w Birdmanie zrobił na mnie takie wrażenie, jak jeszcze nigdy. Birdmana, a właściwie Emanuela Lubezkiego,  chętnie uhonoruję też za zdjęcia. Nie mam za to swoich faworytów w kategoriach scenariuszowych, ani muzycznych. Co do polskich akcentów, sądzę że Ida dostanie tego upragnionego Oscara, bo Akademia lubi filmy czarno – białe i filmy o Holocauście, a tu mamy dwa w jednym. Plus nominacja za zdjęcia też o czymś świadczy. Nie wiem czy to film najlepszy to z całej stawki, bo reszty nie widziałam, ale na pewno dobry. Jeśli chodzi o Joannę i Naszą klątwę – szansa na Oscara jest tu ogromna. Wydaje mi się, że większą ma Joanna, bo to jednak film o umieraniu. Jak będzie, zobaczymy. Już za kilka dni będzie wszystko jasne. Zazdroszczę tym, którzy będą oglądać transmisję z ceremonii. Może kiedyś mi się to uda, to znowu nie jest jednak jeszcze ten czas ;)

Zdjęcia do tekstu pojawią się – dodawanie w toku ;)

2 komentarze:

  1. Niestety nie widziałam jeszcze ,,Boyhooda" i ,,Teorii Wszystkiego" może w weekend uda mi się nadrobić. Moim faworytem jest ,,Whiplash" na ten moment, również nie rozumiem zachwytów nad ,,Birdman". Natomiast ,,Ida" na mnie szału nie zrobiła w przeciwieństwie do genialnych ,,Mandarynek".

    OdpowiedzUsuń
  2. Gra tajemnic to swietny film, widziałem niedawno. Ja mam teraz straszną fazę na klasyki takie jak Pulp Fiction czy moje najukochańsze Sin City, które ostatnio wypożyczyłem przez VOD (toya ma już dostępną tą opcję co mnie bardzo cieszy bo wygodnie). Magluje ten film już któryś raz i nie mogę się od niego oderwać. Nie bez przyczyny wymieniłem dwa filmy Tarantino. Jest to swego rodzaju fenomen. Jego można albo kochać albo nienawidzić i ja mam dokładnie i to i to – Kill Billa nie trawiłem za nic w świecie albo Od świtu do zmierzchu Roberta Rodruiqeza… totalna porażka.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.