29.09.2012

Kącik polskiego filmu: Róża (reż. W. Smarzowski, 2011), W ciemności (reż. A. Holland, 2011)


Róża

Trudno pisać mi o Róży bo wszystko już o tym filmie zostało napisane, a krytycy okrzyknęli go arcydziełem. Dla mnie Róża arcydziełem nie jest, co nie znaczy, że film mi się nie podobał.

Przede wszystkim muszę zacząć od tego, że jest to dość wyróżniający się film w dorobku Wojciecha Smarzowskiego. Choć reżyser nie trzyma się jednego gatunku, w Weselu i Domu złym patrzył na świat raczej okiem socjologa, a w Róży dotyka natomiast spraw jeszcze bardziej delikatnych i przypomina o przeszłości naszego kraju, o której mało kto pamięta, albo w ogóle wie. O ile Wesele jest filmem dość zabawnym, a Dom zły, choć przedstawia przerażające wspomnienie czasów PRL-u, to jednak zawiera pewne pokłady satyry, tak Róża jest filmem śmiertelnie poważnym i smutnym. Smarzowski jak zwykle jest bardzo dosłowny i na ekranie niczego nie upiększa – począwszy od twarzy aktorów, które są więc poorane, naznaczone cierpieniem, po brutalne sceny gwałtów, bolesne dla widza i trudne do oglądania.

Akcja filmu dzieje się na Mazurach, które przed wojną należały do Niemiec, a po wojnie zostały przyznane Polsce. Film pokazuje powojenne losy mazurskiej ludności, okrutnie traktowanej przez przejmujących władzę na tych terenach Sowietów. Jednocześnie drugim ważnym wątkiem filmu jest rodzące się uczucie między Różą, Mazurką, a żołnierzem AK, Tadeuszem, którzy odnalazł ją by oddać jej obrączkę, o co poprosił go zmarły mąż Róży, oficer Wermachtu. Tadeusz wprowadza się do Róży, która, początkowo nieufna, coraz bardziej się do niego przekonuje, gdy widzi, że z potencjalnego wroga jest jednak dobry człowiek.  Ten opiekuje się kobietą, pomaga także mieszkańcom w rozminowywaniu pól, a z czasem się w niej z wzajemnością zakochuje. Na drodze stają im jednak Sowieci. Gwałcą,  plądrują, palą domy…Rzadko zdarzają się w kinematografii obrazy, które to Sowietów pokazują jako tych złych – oryginalność tematyki jest z pewnością jedną z przyczyn sukcesu filmu. Inne to z pewnością jego walory estetyczne. Film jest bardzo naturalistyczny w sferze wizualnej, chłodny i surowy. Krajobraz, w który została wpisana akcja, doskonale odzwierciedla życie Mazurów i atmosferę tamtych czasów – na ekranie dominują szarości, niebo zasnute jest wiecznie ciemnymi chmurami, wszystko spowite jest mgłą, domy są zniszczone, ludzie noszą zgrzebne, szaro-bure ubrania, a z ich twarzy wyziera smutek, brak wiary i nadziei. Klimat budują jak zawsze u Smarzowskiego interesujące zdjęcia, montaż oraz odpowiednio zastosowana muzyka. Oczywiście, nie byłoby tego filmu bez Kuleszy i Dorocińskiego, ale jakkolwiek dobre by nie były ich role, uważam, że nie są to role wybitne. Oboje nie wydają mi się być w nich niezastąpieni, niemniej od Kuleszy rola wymagała znacznie więcej poświęcenia, gdyż jej postać doznaje zdecydowanie więcej cierpienia i upokorzeń, a do tego przeżywa raczej wszystko do wewnątrz, co trzeba umieć pokazać.  Dorociński oczywiście również gra bez zarzutu, ale właściwie rola wiele od niego nie wymaga – ot smutny, zrezygnowany wyraz twarzy przez cały czas wystarczy. Zresztą z postacią Dorocińskiego związane są moje wątpliwości co do oceny filmu – jego bohater jest taki kryształowy, a mi trudno uwierzyć (aczkolwiek wiem że byli żołnierze naprawdę honorowi), że pierwszą rzeczą, jaką zrobił po zakończeniu wojny polski żołnierz, było odnalezienie żony niemieckiego oficera i pomoc jej. Ale cóż, chyba właśnie takie jest przesłanie Smarzowskiego – apel o zachowanie człowieczeństwa. A aktorsko, nie zapominajmy jeszcze o Kindze Preis i Jacku Braciaku – ich role są drugoplanowe, ale wyraziste.


Dwa słowa jeszcze o rzekomym brutalizmie tego filmu. Jasne, scen gwałtów jest sporo, ale gdyby zebrać je wszystkie razem, wyszłoby zaledwie kilka minut takich naprawdę mocnych i niechętnie odbieranych wrażeń. Przemoc w tym filmie jest jak najbardziej uzasadniona i znajduje swoje źródło w historii, która była taka a nie inna. Brawo dla reżysera, że nie bał się o niej powiedzieć tak wprost, narażając się przecież na utratę części widowni. Dziwią mnie jednak głosy, mówiące że nie powinny tego filmu oglądać kobiety oraz relacje samych kobiet, którym podczas seansu zbierało się na wymioty. Jestem osobą wrażliwą, ale potrafię zrozumieć, że taka dosłowność była w Róży po prostu potrzebna. Na mnie te sceny też zrobiły wrażenie, ale nie wzbudziły niczego więcej poza współczuciem. 

Jest w Róży (albo właśnie brakuje tego) coś, co nie pozwala mi się nią zachwycić tak jak Weselem czy Domem złym. Po tym drugim długo nie mogłam się pozbierać, długo o nim myślałam, analizowałam, wzbudził we mnie wiele emocji. Róża, choć jest filmem bardzo dobrym i stojącym na wysokim poziomie wykonawstwa, została już przeze mnie zapomniana. Właściwie od razu udało mi się przejść nad nią do porządku dziennego. Niemniej, Smarzowski po raz kolejny potwierdza swoją klasę prawdziwego artysty i czołowego polskiego przedstawiciela kina autorskiego. Dlatego też Różę trzeba zobaczyć.

Moja ocena to 8/10.



W ciemności

Po obejrzeniu tego filmu nie potrafię natomiast zrozumieć, skąd wzięło się zamieszanie wokół niego. Czy chodzi o samą tematykę, która, mimo że od II wojny minęło już ponad 70 lat, wciąż budzi emocje? Bo na pewno nie o względy formalne czy porywający scenariusz. Owszem, aktorsko film stoi na wysokim poziomie. Więckiewicz występuje to prawdopodobnie w roli życia, z niebywałym powodzeniem naśladując lwowski akcent. Świetnie wypadła Agnieszka Grochowska, jak zwykle nie zawiodła Kinga Preis. Ciekawie wypadł też Marcin Bosak, którego pojawienie się w obsadzie filmu tak wybitnej jak by nie było reżyserki, było dla mnie sporym zaskoczeniem. Zwłaszcza, że rola nie jest mała i epizodyczna. Jego postać co prawda wpisuje się w zestaw bohaterów których Bosak zwykle gra – czyli uroczego łajdka, a sam aktor nie pokazuje nic więcej ponadto, czego byśmy już u niego nie widzieli. Niemniej, do tej roli pasuje jak ulał. Nie on ma zresztą brylować, nie na nim ma się skupiać akcja. Najważniejsza jest historia – oto Leopold Socha, polak ze Lwowa, pracujący w kanałach pomaga i ukrywa w nich uciekinierów z getta. Ale wcale nie tak bezinteresownie – za odpowiednią opłatą. Nie jest jednak człowiekiem bezdusznym i pozbawionym empatii, nastawionym wyłącznie na zarobek. Szybko nawiązuje emocjonalną więź z Żydami i angażuje się w niesienie im pomocy może bardziej niż powinien, dla dobra własnego i rodziny. Oczywiście, w końcu z tej działalności wyniknąć muszą jakieś kłopoty. Holland kładzie w swoim filmie nacisk na społeczny wymiar wojny, przedstawienie bardziej codziennych jej stron i jej wpływu na ludzi i ich życie. Nie ma tu scen rodem z klasycznych filmów wojennych, jest za to dużo scen ukazujących, co się działo z psychiką uciekinierów, żyjących w ciągłym strachu i z dala od normalności. I tu trzeba wspomnieć o wszelkich scenach seksu i epatowaniu nagością. Jest to już epatowanie, bo tej nagości jest więcej niż by była konieczna w filmie o podobnej tematyce. I może to właśnie przesądza o wyjątkowości filmu polskiej reżyserki. Jak wynika z książki, która była dla niego inspiracją (wcale nie jest nią Dziewczynka w zielonym sweterku, lecz W kanałach Lwowa Roberta Marshalla) oraz z licznych innych publikacji, życie seksualne ludzi w czasie wojny było bardzo rozbuchane. Seks miał być dla nich odskocznią, zapomnieniem, jedyną rzeczą dającą przyjemność, na którą było ich stać bez względu na wszystko. Ma to dla mnie sens i w sumie dobrze się stało, że Holland to w swoim filmie uchwyciła (a mogłoby się wydawać że do tematyki tak poważnej jak wojna, holocaust itd., seks po prostu nie przystaje, nie przystaje o nim mówić), jednak jej film nie wyróżnia z gąszczu filmografii wojennej nic poza większą niż przyjęta liczbą scen erotycznych, a chyba nie na nich chciała oprzeć sukces swojego filmu. Niedzielnego widza może to wprowadzać w interpretacyjny błąd. Podobnych historii, równie mocno chwytających za serce było już w kinie wiele i W ciemności, bez erotyki, jest tylko kolejnym smutnym filmem o wojnie. Nie jest zrobiony jakoś szczególnie oryginalnie od strony technicznej – jasne, że kanały, w których jest cały czas ciemno, oświetlone jedynie światłem latarek, budują na ekranie specyficzny klimat. Ale już scenograf, montażysta czy charakteryzator nie mieli tu szczególnego pola do popisu. Strona wizualna filmu nie ujęła mnie w żadnym stopniu, choć całość jest wykonana w iście hollywoodzkim stylu i do żadnych detali nie można mieć zastrzeżeń. Żebyście mnie tylko źle nie zrozumieli – film jest naprawdę dobry, ale nie rewelacyjny, a ja próbuję zrozumieć, dlaczego ten właśnie, dość zwyczajny film, zasłużył na nominację do Oscara (w zestawieniu ze zwycięskim Rozstaniem wypada naprawdę blado). I nie potrafię znaleźć na to pytanie odpowiedzi.  Wydaje się więc, że członków Akademii ujął już sam temat, historia być może słabo znana, a bardzo interesująca. W jej przedstawieniu można znaleźć jednak kilka niedopatrzeń. Socha ukrywał Żydów przez 14 miesięcy. Na ekranie nie widać zaakcentowania tego upływu czasu. Zmieniały się przecież pory roku, warunki atmosferyczne, a także wygląd ludzi. W ciemności ukazuje ten epizod wojny na zasadzie wyrywkowości. W filmie bohaterów nie dopada głód, nie dosięgają ich choroby, słowem – niezbyt wiarygodnie zostało pokazane ich codzienne życie. A myślę, że właśnie ono byłoby dla widzów najciekawsze.


W ciemności nie jest złym filmem, ale cieszę się, że nie obejrzałam go w kinie, bo czułabym się zawiedziona. Przed seansem, wydawało mi się, że ten film to pozycja obowiązkowa każdego kinomana, a może i Polaka w ogóle. W końcu nominacja oscarowa nie spotyka polskich filmów zbyt często. Teraz wydaje mi się jednak, że W ciemności zostało ogłoszone arcydziełem przez pewną grupę ludzi, mającą silną potrzebę sukcesu polskiego produktu (bo nie ukrywajmy, taki film jak ten jest po prostu produktem) za granicą. Promocja się udała, rzesze ludzi ciągnęły do kin, ale śmiem twierdzić, że ogromny zachwyt krytyków i dziennikarzy podzielali tylko nieliczni. Ale cóż…Zostanie on zapamiętany jako jeden z niewielu, którym udało się odnieść światowy sukces i takim zapisze się też w światowej filmografii.

Moja ocena to 7/10. 

5 komentarzy:

  1. Po pierwsze Róża. Właściwie zgadzam się z Tobą prawie w 100% z tą różnicą, że obrazy z Róży do dziś mi się w głowie wyświetlają. Zrobił na mnie ogromne wrażenie jako film przede wszystkim (pod kątem historycznym także, ale przez to, że mam dość dużą wiedzę na temat tego okresu, szoku nie było). Na szczęście nie miałam tak żeby nie móc ocenić obrazu przede wszystkim jako obrazu filmowego. Niektórzy tak mieli po seansie, że byli tak zszokowani, że o samym filmie nie potrafili powiedzieć nic. Tylko skupiali się na gwałtach i przemocy. Szczerze miałam ochotę słysząc takie wypowiedzi (że nie mogli patrzeć, że za dużo itp)nimi potrząsnąć i krzyknąć: halo tak było i nikt nie przekłamywał rzeczywistości żeby zadbać o Twój widzu komfort oglądania! Także Dorociński mi nieco zgrzytał z tą swoją kryształowością, choć wiem, że tacy ludzie naprawdę istnieli. Myślę, że nam współczesnym trudno w to zwyczajnie uwierzyć.
    Kilka dni temu a propo ciężkiego kina polskiego obejrzałam film Pawła Sali "Matka Teresa od kotów". polecam.

    Po drugie "W ciemności" tu zgadzam się z Tobą w 100%. Wypowiedziałaś moje myśli! Nie ma co się powtarzać.
    W obu produkcjach Kinga Preis, którą po prostu ubóstwiam rewelacyjna:)
    Pozdrawiam i wybacz ewentualny chaos w wypowiedzi, ale jakoś ostatnio jestem roztrzepana:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jestem z tych, którzy po seansie "Róży" wyszli z kina na trzęsących się nogach. Dawno żaden film mnie tak poruszył.
    Za to fenomenu "W ciemności" nie rozumiem. Owszem, film jest całkiem niezły, ale bez przesady. Zasłużenie nie dostał Oscara. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jeszcze Róży nie widziałam, ale kiedyś na pewno zobaczę.

    W ciemności za to bardzo mi się podobało. Choć niektóre sceny uważam, że były niepotrzebne. Więckiewicz w swojej roli świetny, Kinga Preis również. Obejrzałam w kinie i nie żałuję.:)
    Zresztą całkiem inaczej odbiera się film w kinie niż jednak na DVD (przynajmniej ja tak mam).

    Bardzo dobry w swojej roli wg mnie też Benno Fürmann grający Mundka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oba filmy chcę obejrzeć od dawna i na pewno to zrobię, tylko jakoś ciężko mi się do tego przybrać. Mam nadzieję, że spodobają mi się, bo moje oczekiwania są dość wysokie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Edit: Właśnie oglądałam "W ciemności" - film długi, ale wciąga i nie wiadomo kiedy zlatuje czas. Wzruszający i wstrząsający, chociaż uważam, że niektóre sceny nie były potrzebne - chodzi mi o te, które nie wnosiły zbyt wiele do filmu, a były bardzo podobne do siebie. Niemniej jednak nie żałuję czasu poświęconego na obejrzenie "W ciemności". Teraz tylko rozejrzę się za książkami, o których wspomniałaś, a poza tym wezmę się za oglądanie "Róży". :)

      Usuń

Dziękuję, że zostawiasz po sobie ślad, bo to daje mi motywację do pisania. Fajnie jest mieć świadomość, że moje słowa nie trafiają w próżnię. Każdy komentarz czytam z uwagą, choć nie na każdy odpisuję. Nie widzę sensu w odpisywaniu dla samej zasady, kiedy nie mam nic do dodania. Mam nadzieję, że to rozumiesz.