Co
to znaczy zakochać się w filmie! Zdarza mi się czasami takie uczucie, z rzadka,
co prawda, ale to dlatego, że zasłużyć na moją miłość nie jest łatwo. Zakochana
jestem np. w 500 dniach miłości, w Między słowami czy w Śniadaniu u Tiffany’ego. Mianownik
wspólny dla tych filmów to romantyzm. Nie tyle miłość, co jakiś romantyczny
duch unoszący się nad tymi historiami. Romantyczną historię na dwa filmy
rozpisał również amerykański reżyser Richard Linklater i skradł moje serce, a jego Przed wschodem…i Przed zachodem słońca stawiam w tej chwili w jednym rzędzie z wyżej
wymienionymi filmami. A nie spodziewałabym się, bo w rzeczonym dyptyku gra
znienawidzony przeze mnie (zasadniczo bez konkretnego powodu, raczej chyba z
powodu wyrazu twarzy – wiem, słaby argument) Ethan Hawke. Z jego powodu przed
tymi dwoma filmami długo się wzbraniałam, napotykając jednocześnie regularnie pieśni
pochwalne pod ich adresem i polecenia z wielu stron, że jeśli szukam
niebanalnego, kameralnego, romantycznego filmu, to te dwa są właśnie dla mnie.
No, ale ten Hawke nieszczęsny stał mi na drodze. Aż w końcu pewnego dnia
postanowiłam rzucić uprzedzenia w kąt i zaryzykować oglądanie twarzy tegoż
aktora z nadzieją, że jednak się opłaci. Gdyby przez przypadek aktor mnie teraz
czytał (byłby to duży przypadek, warunkowany w dodatku znajomością polskiego),
to chciałam go z miejsca tego przeprosić – zupełnie, ale to zupełnie mi w obu
filmach nie przeszkadzał. Co więcej, nawet mi się podobał, i to bardzo, tzn.
niekoniecznie z wyglądu, ale pod względem gry i owszem. Ba, nawet będąc na
miejscu francuskiej studentki Celine, którą poznaje w pociągu, a którą gra urocza,
fenomenalna, piękna, zabawna i co tam jeszcze chcecie, Julie Delpy, na jej
miejscu również bym się w nim zakochała.
Ja jestem orędowniczką tezy o istnieniu Przeznaczenia, generalnie zakładam, że wszystko co mi się przydarza zostało wcześniej gdzieś zapisane (mówi się, że w gwiazdach, ale nie mam co do tego pewności) i po prostu tak ma być. Trudno pisać o tym teoretyzując, a nie chciałabym wyciągać na wierzch mojej biografii, ale chodzi mi mniej więcej o to, że jeśli akurat zastanawiamy się jak pożytecznie spędzić wakacje, a trafiamy akurat nie ciekawą propozycję wolontariatu, to nie ma się co wahać tylko od razu zgłosić chęć udziału, bo los nam nie zesłał tej informacji przez przypadek. A co z takiej historii może wyniknąć, to już wiedzą nieliczni wtajemniczeni odwiedzający mój blog. Teraz pytanie, jak to się ma do filmów, o których mam zamiar pisać. Otóż, nasi bohaterowie trafiają na siebie przypadkiem, w pociągu do Wiednia. W tym wypadku nie chodzi o to, że akurat wybrali ten a nie inny pociąg, a bardziej o to, że poznają się dzięki głośnemu niemieckiemu małżeństwu, którego zachowanie było na tyle denerwujące, że Celine postanowiła się przesiąść i tym sposobem trafia na Jesse’a czyli Hawke’a. Niemcy na pewno nie znaleźli się w tym przedziale przez przypadek. A więc tych dwoje po prostu musiało na siebie trafić, bo jest to niezwykle dopasowana para. Jeśli szukacie wzoru filmowego związku bohaterów, między którymi występuje na ekranie ta słynna i nieuchwytna w opisie chemia to macie tu taką parę. Ale o tym za chwilę.
Ja jestem orędowniczką tezy o istnieniu Przeznaczenia, generalnie zakładam, że wszystko co mi się przydarza zostało wcześniej gdzieś zapisane (mówi się, że w gwiazdach, ale nie mam co do tego pewności) i po prostu tak ma być. Trudno pisać o tym teoretyzując, a nie chciałabym wyciągać na wierzch mojej biografii, ale chodzi mi mniej więcej o to, że jeśli akurat zastanawiamy się jak pożytecznie spędzić wakacje, a trafiamy akurat nie ciekawą propozycję wolontariatu, to nie ma się co wahać tylko od razu zgłosić chęć udziału, bo los nam nie zesłał tej informacji przez przypadek. A co z takiej historii może wyniknąć, to już wiedzą nieliczni wtajemniczeni odwiedzający mój blog. Teraz pytanie, jak to się ma do filmów, o których mam zamiar pisać. Otóż, nasi bohaterowie trafiają na siebie przypadkiem, w pociągu do Wiednia. W tym wypadku nie chodzi o to, że akurat wybrali ten a nie inny pociąg, a bardziej o to, że poznają się dzięki głośnemu niemieckiemu małżeństwu, którego zachowanie było na tyle denerwujące, że Celine postanowiła się przesiąść i tym sposobem trafia na Jesse’a czyli Hawke’a. Niemcy na pewno nie znaleźli się w tym przedziale przez przypadek. A więc tych dwoje po prostu musiało na siebie trafić, bo jest to niezwykle dopasowana para. Jeśli szukacie wzoru filmowego związku bohaterów, między którymi występuje na ekranie ta słynna i nieuchwytna w opisie chemia to macie tu taką parę. Ale o tym za chwilę.
O
tych dwóch filmach (które jak warto nadmienić się uzupełniają, tzn. drugi jest
kontynuacją pierwszego i raczej nie ma większego sensu oglądanie go bez
znajomości jedynki) można napisać od razu to samo, bo trzymają one ten sam,
wysoki poziom i dwójka dorównuje poprzednikowi we wszystkim, co naprawdę zasługuje
na podkreślenie, bo w świecie sequeli to chyba jednak rzadkość. Ja jednak
poświęcę każdemu kilka słów z osobna.
Przede
wszystkim filmów tych nie określałabym mianem romansów czy melodramatów. To
obrazy, w których nie sama miłość, która niewątpliwie rodzi się między nie do
końca skłonnymi to przyznać bohaterami, jest najważniejsza. Słoneczny dyptyk
Linklatera to hołd dla rozmowy. Film o radości, jaka może płynąć z
przypadkowego spotkania (ale myślę, że można tę radość znaleźć w tak naprawdę
każdym spotkaniu) dwóch osób, które od razu znajdują ze sobą wspólny język.
Sami z pewnością wiecie jak to jest, trafić na kogoś przypadkiem i przekonać
się, że jesteśmy w stanie rozmawiać z tą osobą jakbyśmy ją znali od dawna. O
takim uczuciu jest ten film. I o wzajemnej fascynacji, która rodzi się właśnie
podczas rozmowy. A wiec rozmowa jest głównym wyróżnikiem tych filmów, co
przywodzi na myśl filmy Woody’ego Allena, w których przecież mówi się i mówi
przez cały czas i to szybko. Jest to szalenie fascynujące, że właściwie z
każdej naszej rozmowy można by uczynić film. Oczywiście, nie wszyscy lubią
takie „gadane” filmy, w których nic się nie dzieje i na takich filmach się
śmiertelnie nudzą. Ale ich siłą jest nasza skłonność do podglądactwa. Są
bowiem tacy, którzy uwielbiają słuchać ludzkich historii (i to z naciskiem na
słuchać – moim zdaniem słuchanie bezpośrednio zainteresowanych jest o wiele
ciekawsze od czytania o nich) i dla nich powstają na całe szczęście takie
właśnie filmy (choć ubolewam, że jest ich mało – możecie polecić podobne).
W Przed wschodem słońca bohaterowie
rozmawiają najpierw w pociągu a potem wędrując po Wiedniu. Tam bowiem wysiada
Jesse, namawiając do tego też Celine, której tak dobrze się z nim gawędziło, że
postanawia ulec i spędzić z nim całą noc na dalszej dyskusji. Jakim cudem ta
dyskusja nas nie nuży? Otóż po pierwsze, bohaterowie się przemieszczają, a na
swojej drodze co i rusz spotykają ciekawych ludzi: a to uliczny poeta napisze
dla nich wiersz na zamówienie, a to powróży im wróżka, a to wpadną do pubu po
darmowe wino…Trzeba przyznać, że te epizodyczne postaci to bardzo ożywcze
elementy filmu. Scenarzyści zadbali, żeby na ekranie nie było monotonnie. A
same dialogi? To filozoficzno-egzystencjalne dysputy dwójki intelektualistów pomieszane
z wymianą anegdot, które nie mają być w zamiarze zabawne – one naprawdę są
zabawne. Delpy i Hawke tchną w te dialogi życie. Rozmawiają z autentyczną pasją
i zaangażowaniem, zupełnie nie ma się wrażenia, że grają. Wręcz odwrotnie,
czasami można mieć wrażenie że improwizują, jak np. gdy w restauracji bawią się
w odgrywanie scenek dzwonienia do przyjaciół, w których wyjawiają swoje
prawdziwe uczucia względem siebie – to z resztą jedna z najlepszych scen w
filmie (choć mogłabym takich wskazać jeszcze z tuzin). Te rozmowy nie są
pretensjonalne, a bohaterowie nie są bynajmniej zadufanymi w sobie mądralami. W
tej części to młodzi, pełni energii ludzie, chcący jak najwięcej w swoim życiu
przeżyć (Jesse jest właśnie w trakcie samotnej podróży po Europie), otwarci na
nowe doświadczenia, z głowami pełnymi marzeń i planów, w końcu idealistycznie
podchodzący do życia. Ale są też romantyczni, wrażliwi i tęsknią za prawdziwą
miłością. Naprawdę nie wyobrażam sobie, że można ich nie polubić. Oni są wręcz
stworzeni by się w nich zakochać.
Wydaje
się nieprawdopodobne, że ta historia mogłaby mieć miejsce, a jednak
jestem przekonana, że gdzieś komuś się musiała przydarzyć. I nadal jeszcze
może. I w tę naszą tęsknotę za takim właśnie spotkaniem z Przeznaczeniem celuje
pierwszy film Linklatera. Historia to tym bardziej niekonwencjonalna, że ani
nie ma w tym filmie seksu, ani happy endu – czyli dwóch obowiązkowych elementów
większości filmów o miłości. Jest za to otwarte zakończenie – Celine i Jesse
postanawiają się spotkać w tym samym miejscu za pół roku. Ale czy do tego
dojdzie? Na koniec jeszcze czarująca sekwencja zdjęć miejsc, które odwiedzili
nasi bohaterowie, ale sfilmowanych za dnia (to też dosyć allenowskie) i możemy
przejść do części drugiej.
A
ta w niczym nie ustępuje poprzedniczce. Akcja filmu dzieje się po upływie
dziewięciu lat od pierwszego spotkania. Celine pojawia się na promocji książki
Jesse’a w Paryżu. Bo Jesse tamto ich spotkanie postanowił utrwalić na kartach
powieści, co jest świetnym punktem wyjścia właśnie dla tej rozmowy po latach. Przed zachodem słońca jest więc
sentymentalnym powrotem do tamtej nocy i znowu filmem o spotkaniu i tęsknocie,
tym razem za tym, co zostało utracone, za tym jak mogłoby wyglądać teraz życie
Celine i Jesse’a gdyby doszło do planowanego wtedy spotkania (przepraszam za
spoiler). Ta część i ta rozmowa (dziejąca się w czasie rzeczywistym) naznaczone
są już prozą życia. Bohaterowie są mądrzejsi, bardziej doświadczeni, oboje są
„kimś”, ale nie tryskają już młodzieńczym entuzjazmem. Teraz raczej cechuje ich
cynizm wynikły z brutalnego starcia z rzeczywistością. Opowiadają sobie o swoim
życiu, porażkach, sukcesach, radościach i smutkach. Ten film to już opowieść
słodko-gorzka, ale nadal urzekająca klimatem. Tym razem aktorzy powiększyli
swoją w tym rolę. Julie Delpy napisała ponad 40 stron dialogów, a także
piosenki, które śpiewa na ekranie i przy okazji uaktywniła gen neurotyczki w
swojej bohaterce. Współtwórcą scenariusza obok samego reżysera i Kim Krizan, jest
także Ethan Hawke, a cała czwórka dostała w 2005 roku za swoją pracę nominację
do Oscara. Film kończy się znów zagadkowo, wielkim niedopowiedzeniem
zostawiając miejsce na naszą interpretację. Ale wszystko wskazuje, że nasze
wątpliwości co do dalszych losów Celine i Jesse’a zostaną wkrótce rozwiane, bo
Ethan Hawke zdradził jakiś czas temu, że cała ekipa przymierza się do
kontynuacja serii.
Tym,
którzy jeszcze nie widzieli tego, póki co, dyptyku (w sumie mało znanego),
ogromnie go polecam. To miód na serce romantyków i melancholików, ale też
każdego ceniącego sobie dobre kino widza. To jedne z tych filmów, o których
mówi się, że czuć w nich prawdziwą magię kina.
Moja
ocena obydwu filmów to 9/10.
Nie jestem romantyczką, nie lubie Sniadania u Tiffaniego, Przed zachodem słońca podobał mi się wyjatkowo. Niebanalny jest ten film!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam właśnie Twoją recenzję. Piszesz, że sequel jest lepszy od jedynki. Ja mam odwrotnie, chyba dlatego, że po prostu jedynkę obejrzałam pierwszą i była to tak niebywale miła niespodzianka. Wydaje mi się zresztą że te dwa filmy należałoby rozpatrywać jedynie łącznie, jako całość.
UsuńP.S. czyżbym trafiła na fankę Marylin Monroe?
Ja odwrotnie; najpierw widziałam 2, później 1 ( w takiej kolejności mądra tv zaserwowała widzom). Mało tego jak oglądałam "przed zachodem" nie miałam bladego pojęcia o istnieniu tego pierwszego. Powiem tak 1. przewidywalna, 2. znacznie bardziej intrygująca, zaskakująca i ten niebanalny koniec ...
UsuńPS. Marilyn owszem, ale jako Norma Jeane, jako kobieta; filmy z MM to zupełnie nie moja bajka (może oprócz kilku). Pozdrawiam :)
Cóż, ja obejrzałam zaledwie 5 filmów z MM, z czego za najlepszy uważam Pół żartem, pół serio (nie dość że chyba jej najlepsza rola to i jedna z najlepszych komedii ever). Ona niestety nie grała w filmach zbyt wysokich lotów, nie trafiają one także w moje gusta, ale z tych jej ważniejszych filmów chciałabym obejrzeć jeszcze Przystanek autobusowy i Księcia i aktoreczkę. MM tak jak Ciebie, tak i mnie fascynuje przede wszystkim jako osoba. Przeczytałam właśnie cały Twój blog (bardzo mi się podoba) i zazdroszczę tylu przeczytanych pozycji na temat Marilyn - najbardziej zazdroszczę Blondynki i biografii Spoto. Ja czytała biografię Mailera, Ostatnie seanse, posiadam też Fragmenty - najważniejsza i najpiękniej wydana książka w mojej biblioteczce;) Pozdrawiam :)
UsuńBardzo mi się podobała Twoja recenzja [brawo!].
OdpowiedzUsuńFilmy to doskonałe historie o ludziach i uczuciach. Siłą tego filmu jest urok ich niebanalnych rozmów. Sama podróżuje z plecakiem po Europie (kocham tanie loty) i zdarzało mi się spotkać niesamowitych ludzi i usłyszeć podobne historię. Warto chwytać nadarzające się okazję:)
Polecam wszystkim, którzy jeszcze nie widzieli.
dziękuję :) zazdroszczę tych podróży, trzeba mieć odwagę ;)
UsuńŚwietna recenzja :) Choć jako wtajemniczona i bez niej domyśliłabym się, dlaczego ten dyptyk tak Ci się spodobał ;)
OdpowiedzUsuńJa o tych filmach kiedyś słyszałam, ale za mało, by mnie wtedy zainteresowały. No a teraz wpisuję je na listę "do natychmiastowego obejrzenia jak tylko zaczną się wakacje". Zaintrygowałaś mnie głównie tym, że stawiasz je w jednym rzędzie z Między słowami, od dawna marzy mi się film w tym klimacie, a tu zapowiadają się nawet dwa :)
Nie, no moja historia z Przeznaczeniem jest mniej romantyczna ;) Obejrzyj koniecznie, Tobie też się spodoba. Może nie jest to Między słowami 2, ale obydwa filmy są o niezwykłym braterstwie dusz ;)
UsuńO, Ty też masz problem z Ethanem? Nie tylko mnie irytował? Chociaż jest tym aktorem, którego jeszcze mogę oglądać.
OdpowiedzUsuńMój problem z owym dyptykiem jest innego kalibru. Moja koleżanka się zakochała i wpadła w jakiś trans romansowy, tworząc ze swojego związku jakieś misterium pełne kiczu, patosu i symboli. Na nieszczęście obwołała ten dyptyk jako filmy ich związku, zanim zdążyłam obejrzeć.
To było x lat temu, a Ty swoją recenzją sprawiasz, że zapominam o tych nieszczęsnych tygodniach (związek na odległość bywa męczarnią dla miejscowych psiapsiółek) i ponownie przemyśleć sprawę. ;)