Witamy u Rileyów (reż. J. Scott, 2010)
Witamy u Rileyów to być może pierwszy film z dojrzałą rolą Kirsten
Stewart. W roli nastoletniej striptizerki wypadła niezwykle przekonująco, będąc
godną partnerką dla Jamesa Gandolfini i Melissy Leo, która również w tym filmie
popisała się talentem. Sama historia, choć wydawać by się mogła banalna,
została opowiedziana w ciekawy sposób. To historia małżeństwa, Lois i Douga,
którzy stracili 15-letnią córkę w wypadku, za który winą obarcza się Lois. W
ich małżeństwie nie dzieje się najlepiej. Doug w czasie podróży służbowej
poznaje Mallory, która jest striptizerką. Nie ulega jednak jej wdziękom, gdy ta
go uwodzi, chce natomiast pomóc młodziutkiej dziewczynie wyjść na prostą.
Postanawia przedłużyć pobyt w delegacji, by wyremontować jej dom. Po pewnym
czasie do Luizjany przybywa jego żona. Witamy u Rileyów to dobry dramat, ze
świetnymi kreacjami aktorskimi, który ogląda się z zainteresowaniem, bo ta
historia po prostu porusza. Mamy tu trójkę bohaterów, trójkę aktorów i to na
nich się całkowicie skupiamy. To więc historia kameralna, dobra dla osób, które
cenią sobie takie klimaty. Nic wyjątkowego, o czym nie będziecie w stanie
zapomnieć, ale naprawdę dobry, przyzwoity film.
7/10
Laggies (reż. L. Shelton, 2014)
Wiązałam
z tym filmem spore nadzieje, bo tematyka wchodzenia w dorosłość jest mi bliska.
Jednak Laggies w tym temacie okazuje się być filmem bardzo mało odkrywczym.
Mamy oto dziewczynę, która boi się dorosnąć. Ma dwadzieścia kilka lat, powinna
już mieć stabilna pracę i wyjść za mąż, z resztą jej chłopak się jej oświadcza,
ale ona w popłochu ucieka od niego. Poznaje pewną nastolatkę, z którą się
zaprzyjaźnia i nawet zamieszkuje u niej na pewien czas. Nastolatkę tę wychowuje
samotnie ojciec, który początkowo nie będzie akceptować jej nowej koleżanki.
Reszta jest dosyć przewidywalna. Niestety, postać głównej bohaterki, Megan,
jest dosyć irytująca w swojej zdziecinniałości i nawet wdzięk Keiry Knightley
tu nie pomaga. Postaci filmu są papierowe, rozwiązania fabularne mało
wiarygodne, a sama historia stereotypowa. Film po prostu nudny, można mówić o
zmarnowanym potencjale. Szkoda.
5/10
Biały ptak w zamieci (reż. G. Araki, 2014)
Mało
dobrych filmów na tej liście, choć to głównie filmy trochę mało znane, a więc
teoretycznie ambitniejsze. Biały ptak w zamieci na pewno może się pochwalić
dobrym aktorstwem (w tym odważną rolą Shailene Woodley) i ciekawą, zaskakującą
końcówką, ale dobrym filmem nie jest. Reżyser niby sili się na oryginalną
historię, trochę chce szokować, , ale nie da się ukryć, że film nie wciąga i nie
budzi zaciekawienia. Plus za dobrze odwzorowaną estetykę lat 80-tych.
5/10
Zeszłej nocy (reż. M. Tadjedin, 2010)
Jestem
na etapie, kiedy tematyka monotonii w związku zaczyna mi być bliska, z nadzieją
więc zabrałam się za Zeszłej nocy. Twórcy mieli bardzo ciekawy pomysł. Otóż
jest sobie młode małżeństwo, kilka lat po ślubie. Mąż wyjeżdża w podróż
służbową, żona natomiast zostaje w domu. Historia zaczyna toczyć się dwutorowo.
Na przemian oglądamy Joannę, która spotkała się z dawno nie widzianym byłym
chłopakiem i Michaela, którego na wyjeździe uwodzi koleżanka z pracy. Czy
małżonkowie ulegną i zdradzą siebie nawzajem? Oto jest pytanie, które widz
zadaje sobie niemal przez cały seans. Teoretycznie buduje to napięcie,
zaciekawienie, ale niestety w praktyce wyszło trochę mniej wciągająco niż być
powinno. Zeszłej nocy to film oparty o dialogi, a te niestety tutaj kuleją. Nie
wystarczy postawić siebie na miejscu Michaela czy Joanny żeby czerpać
przyjemność podczas seansu. Tak jak oni są znużeni monotonią swojego związku,
tak my po pewnym czasie stajemy się znużeni monotonią fabuły. Ale pewne
znużenie może nam wynagrodzić znakomite zakończenie, które sprawia, że mimo wszystko
film zostawia po sobie dobre wrażenie.
7/10
Love, Rosie (reż. Ch. Ditter, 2014)
Wiele
hałasu o nic. Film obejrzałam stosunkowo dawno, więc wrażenia się już trochę
zatarły, ale…Czytałam recenzje, z których wynikało, że to film naprawdę wart
uwagi w natłoku różnych innych komedii romantycznych. Niestety, dla mnie nie
wybija się ponad przeciętność ani trochę. Śmieszny nie jest, główna bohaterka
irytuje, a fakt, że nie widać w filmie w ogóle upływu czasu, zwłaszcza na
twarzy głównej bohaterki, jest po prostu kpiną z widza. Całość przewidywalna,
ale w końcu to cecha gatunku.
5/10
Nagle, ostatniego lata (J.L. Mankiewicz, 1959)
Na
koniec będzie naprawdę ambitnie. Choć od razu uprzedzam, że film Mankiewicza
mnie nie zachwycił. Lubię psychodramy, lubię teatr w kinie, a tu mamy z czymś
takim do czynienia, jednak za dużo w tym filmie melodramatyzmu i patosu, choć
wiem, że to był czynnik mocno obecny w kręconych w latach 50-tych dramatach.
Nie oszukujmy się – dialogi w tym filmie po części są słabe. Z drugiej strony –
Katharine Hepburn i Elizabeth Taylor stworzyły znakomite kreacje i hipnotyzują
swoją niebywałą grą, choć ich postaci są nieco przejaskrawione. Co mnie nie do
końca przekonało, to sama końcówka, kiedy swego rodzaju zagadka, z którą mamy
do czynienia przez cały film, zostaje rozwiązana. Dodatkowo kiczowata
scenografia w tym momencie trochę razi. Film daje natomiast pole do refleksji,
nie zostawia obojętnym i to jego największa wartość.
7/10