29.03.2014

Kącik polskiego filmu: Obietnica (reż. A. Kazejak, 2014)



"Obietnica" to film wpisujący się doskonale w modny ostatnio w polskim kinie nurt filmów o młodzieży. Przy czym warto zaznaczyć – nurt budzący duże kontrowersje i zbierający skrajne opinie. "Sala samobójców", "Wszystko, co kocham" czy "Bejbi blues" mają tyle samo fanów, co przeciwników. Nie inaczej będzie z "Obietnicą", co mogę wywnioskować po seansie, na którym towarzyszyły mi co chwilę salwy śmiechu innych widzów, w momentach zdecydowanie nie komediowych, bo "Obietnica" nic z komedii w sobie nie ma. A na sali nie znajdowały się tylko nastolatki, w przypadku których takie zachowanie byłoby jeszcze jakoś wytłumaczalne. Co więc wpłynęło na takie niedojrzałe reakcje widzów? „Obietnica” to film wymagający sporej dozy empatii i sięgający do skrajności, które nie każdemu będzie łatwo zaakceptować{...]. 

Po resztę mojej recenzji odsyłam Was na filmweb - dokładnie tu - a sam film polecam Waszej uwadze, choć jak wywnioskujecie z recenzji - nie spodoba się każdemu. 

27.03.2014

Detektyw (HBO, 2014 - )


O Detektywie mówi się, że to jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. Szybko zrobiło się o nim głośno, w zasadzie już po pierwszym odcinku wróżono, że serial ten będzie hitem. Poczekałam więc na dostępność wszystkich odcinków i obejrzałam w kilka dni (nie jestem typem osób, które są w stanie obejrzeć cały sezon w dwa dni). Niestety, poczułam się trochę rozczarowana. Znowu oczekiwania spotkały się z rozczarowaniem. Detektyw jest dobrym serialem, ma wiele mocnych stron, wyróżnia się na tle innych produkcji, ale jest nużący, zagmatwany i niekonsekwentny.

Na początku warto zwrócić uwagę na ciekawe novum: treścią serialu nie tyle jest samo śledztwo, co postaci detektywów je prowadzących. Rust Cohle i Marty Hart po raz pierwszy spotykają się w 1995 roku, kiedy zajmują się sprawą tajemniczego morderstwa młodej dziewczyny. W kontekście tej sprawy szybko pojawia się wątek religijny. Okazuje się, że rytualnych zbrodni było więcej. Sprawy nie udaje się jednak rozwiązać aż do 2012 roku. Aż do szóstego odcinka narracja w serialu toczy się dwutorowa: jesteśmy świadkami przesłuchań w roku 2012, dzięki którym przenosimy się 17 lat wstecz. Retrospekcja podsyca zainteresowanie sprawą, pojawia się pytanie, co się wówczas wydarzyło, jak również pytanie: co poróżniło detektywów. I to ono wydaje się znacznie ważniejsze od pytania: kto zabił (zabijał)? Dzięki sukcesywnemu przenoszeniu się w czasie przyglądamy się przede wszystkim przemianom bohaterów. Powiedziałabym więc, że Detektyw to specyficzny gatunek: niby serial kryminalny, ale w dużej mierze dramat psychologiczny. Postaci Marty’ego i Rusta są pieczołowicie skonstruowane, a grający ich aktorzy robią to tak, że są to bohaterowie niejednoznaczni, trudni do rozgryzienia. Parę detektywów zbudowano na zasadzie kontrastu (jeden z wielu schematów z seriali kryminalnych, jakie tu znajdziemy). Marty jest racjonalny, Rust uduchowiony. Marty to zakłamany dziwkarz, Rust to samotnik uciekający przede wszystkim w alkohol i narkotyki. Marty to ojciec rodziny, Rust opłakuje wciąż śmierć córki i żony. Marty otwarty, życzliwy, Rust zamknięty w sobie, intrygujący. Obaj bohaterowie są ciekawi, ale Rust – w wykonaniu znakomitego Matthew McConaugheya (dla mnie rola lepsza niż w Witaj w klubie, rola życia póki co) – to postać o wiele bardziej skomplikowana, złożona, a jego przemiana na przestrzeni 17 lat, choć głównie fizyczna, robi duże wrażenie. Ale Woody Harrelson też przypomina o sobie w bardzo dobry sposób, tworząc z Matthew fantastycznie uzupełniający się duet.

No to mamy drugiego kandydata po Jaredzie Leto do zagrania Jezusa

Obok aktorstwa, Detektyw wyróżnia się też klimatem, który być może porównać można nawet z Miasteczkiem Twin Peaks, choć z pewnością mniej psychodelicznym. Miejscem akcji serialu jest bagnista Luizjana, którą mogliśmy poznać już choćby w Czystej krwi. Miejsce to urzeka swoim posępnym, mrocznym wyglądem, który uchwycony został w kontemplacyjnych, nierzadko budzących dreszcze niepokoju, zdjęciach. Do tego dodać należy filozoficzną głębię, którą zapewniają monologi Rusta. I w tym (obok tego, że liczą się bardziej detektywi niż śledztwo) należy właśnie upatrywać wyjątkowości serialu Nica Pizzolatto (scenarzysty The Killing). Rust jest nie tylko obsesyjnie poświęcony swojej pracy, ale ma też jasno określone poglądy na religię, życie, śmierć, a wywody które snuje na ten temat są fascynujące. Kwintesencją serialu wydają się więc rozważania na temat walki dobra ze złem. Rozczarowywać może zakończenie, które w kontekście całego serialu wydaje się dość proste i banalne, jednak właśnie ten ostatni odcinek dał nam  najlepsze podsumowanie tego, co chcieli przekazać scenarzyści – jak praca wpływa na detektywów, jak bardzo są oni jej poddani, wyniszczeni przez nią, jak wiele dla niej poświęcają, jakimi stratami jest okupiona - a także spojrzenie na samą naturę zła i zbrodni. Symboliczna ostatnia scena to bardzo dobre zamknięcie tej serii.

Ale co z tego? Zbudowano duszną, tajemniczą atmosferę, rzucano nam tropy, które kazały przypuszczać, że nawet sami detektywi mogą być zamieszani w sprawy morderstw, by w zakończeniu powiedzieć nam, że to wszystko było celową zmyłką. Moim zdaniem więc, nie można określać geniuszem, tego, kto to wymyślił. Serial pozostawia po sobie wiele pytań bez odpowiedzi i niedosyt.

Inną wadą Detektywa jest dla mnie to, że bardzo trudno było mi przez cały odcinek skupić swoją uwagę w całości na ekranie - jednym słowem, bardzo powolna akcja (którą jedni nazwą „wylewaniem się klimatu z ekranu”), nieco mnie nudziła. Uznaję jednocześnie odcinki 6-8 za znacznie lepsze od pierwszych pięciu, w przeciwieństwie do większości widzów, więc chyba świadczy to o tym, że mam inne wymagania co do seriali. Kolejny minus to bardzo chaotyczny sposób przedstawienia śledztwa, w którym można się po prostu pogubić. Perełki? Też są. Fantastyczny openinig – intro, które chce się oglądać za każdym razem, choć pewnie to w dużej mierze zasługa muzyki, oraz Michelle Monaghan, która na ekranie zdominowanym przez mężczyzn, bardzo wyraziście zaznaczyło swoją obecność jako żona Marty’ego i zaciekawiła mnie sobą jako aktorką.



Czy polecam Detektywa? Uważam, że to serial przereklamowany, ale jednocześnie doceniam pewną innowacyjność. Jeśli macie ochotę obejrzeć coś świeżego, różniącego się od większość seriali, nawet tych kryminalnych, z których Detektyw czerpie garściami, to polecam. Sama jednak nie wiem, czy zdecyduję się na oglądanie drugiej serii.

Moja ocena: 7/10

10.03.2014

Kącik polskiego filmu: Kamienie na szaniec (reż. R. Gliński, 2014)


Kamieniom na szaniec wiele osób wystawiło ocenę na długo przed oficjalną premierą. Paradoksalnie wyszło to filmowi na plus – rozgłos sprawił, że na ekranizacji lektury (przyznajcie, że ta zbitka słowna nie kojarzy się nadzwyczaj dobrze) w weekend w moim kinie pojawiły się prawdziwe tłumy. Przed premierą z ust krytyków, a przede wszystkim środowisk prawicowych i harcerskich, padały m.in. takie zarzuty:

- że film jest antyharcerski, antyakowski i nie jest wierny ideałom harcerstwa
- że bohaterowie są wymuskani, za ładni (rozumiem, że w tamtych czasach nie było przystojnych mężczyzn?), mają pustkę w głowie, brak im charyzmy
- że w filmie jest dużo zbędnej erotyki

Mój ulubiony zarzut to jednak ten o hipsterskim wyglądzie bohaterów. Bo czy to przypadkiem nie hipsterzy wyglądają jakby wrócili właśnie z przeszłości? Czy to wina tamtych chłopaków, bohaterów filmu, że ich wizerunek kojarzy się dziś z celową stylizacją? Czasem warto pomyśleć, zanim się coś napisze, niestety wielu krytyków tego nie praktykuje.

Wszystkie powyższe argumenty reżyser filmu, Robert Gliński, zbija, co chwilę pisząc kolejne listy i oświadczenia. Mówi w nich, że kręcąc film oparł się o liczne dokumenty i archiwa, a więc wszystkie postawy bohaterów są umotywowane i udokumentowane. Co więcej, reżyser uważa, że jego film powinna oglądać dzisiejsza młodzież. I o ile mam mieszane uczucia co do wdawania się reżysera w dyskusje z krytykami i odbiorcami filmu, o tyle pod słowami Glińskiego się podpisuję. Mało się u nas robi filmów dla młodzieży, ale ten ratuje nasz honor. Akcja Kamieni na szaniec jest dynamiczna, a obraz uzupełnia doskonale komponująca się z nim muzyka, początkowo rockowa (która, jak się domyślam, także nie podoba się harcerzom), natomiast bohaterowie są po prostu ludźmi – ludźmi z krwi i kości, a nie pomnikowymi, nieskazitelnymi herosami. Takich nie ma, o czym zdaje się nam przypominać Gliński, nieco w kontrze do tego, co przekazywał Kamiński w swojej, pisanej ku pokrzepieniu serc, wręcz propagandowej książce. Warto w tym miejscu dodać też, że reżyser biorąc na warsztat jakąkolwiek książkę nie jest zobligowany jej rekonstruować na ekranie. Jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości, czy bohaterowie filmu są tacy sami, jak bohaterowie książki, niech pomyśli o tym, że reżyser zrobił co konieczne: przystosował treść do współczesnych realiów, by dotrzeć tym samym do umysłów dzisiejszych nastolatków. Czy cnotliwi i skromni bohaterowie byliby dla młodych ludzi przekonujący? Wątpię. A  czy tacy byli Zośka, Alek i Rudy? Też wątpię. Zwłaszcza, że Tadeusz Zawadzki, a więc Zośka, po przeczytaniu maszynopisu powieści Kamińskiego sam miał zastrzeżenia do konstrukcji postaci. Do mnie więc odbrązowienie bohaterów jak najbardziej przemawia. Są oni młodymi ludźmi, którzy, pomimo wojny, chcą kochać, bawić się, cieszyć, śmiać, chcą żyć. Oni nie zaprzeczają harcerskim ideałom – chyba, że przyjaźń, patriotyzm i poświęcenie to nie są ideały godne naśladowania. Co się jednak nie podoba krytykom filmu to to, że Gliński przedstawia harcerzy jako niewyszkolonych amatorów - którymi przecież byli. Ich działaniami kierowały namiętności, porywy serca, one może nie były do końca przemyślane, ale były szczere, wypływające z potrzeby ducha. Może na ekranie brakuje bohaterom umiejętności czy dyscypliny, ale nie brakuje woli walki.

Młodym aktorom wcielającym się w role Zośki (Marcel Sabat) i Rudego (Tomasz Ziętek) udało się stworzyć przekonujące, charyzmatyczne postaci. Świetnym posunięciem był wybór do tych ról debiutantów, chłopaków wolnych od wszelkich łatek, których twarzy nie kojarzymy z mniej lub bardziej głupich seriali. Na tle młodych debiutantów dosyć bezbarwnie wypadli natomiast uznani aktorzy. Najbardziej w pamięć zapada chyba Danuta Stenka. Podobnie jednak jak wszyscy pozostali – Żmijewski, Łukaszewicz, Globisz czy Chyra – Stenka nie ma wiele do grania, trudno więc mówić w tym wypadku o ocenie. Skoro przy bohaterach jesteśmy, jest tylko jedno ale  - Alek. W filmie niemal kompletnie wykluczono postać Alka (Kamil Szeptycki). Książka nie zajmuje się nim w takim stopniu jak Zośką i Rudym, ale jednak jest to postać widoczna, jedna z trzech głównych. Przyznać się muszę bez bicia, że, niestety, do chwili obecnej nie wiem, który z bohaterów pokazywanych na ekranie to był Alek. Co chyba najlepiej świadczy o tym, że Alek został po prostu całkowicie usunięty w cień. I dziwi mnie, że to właśnie ten fakt nie przeszkadza krytykom filmu Glińskiego, bo względem książki to chyba największa rozbieżność.


Kamienie… ogląda się w maksymalnym skupieniu wywołanym przez chwytające za gardło sceny, których w filmie nie brakuje. Tomasz Raczek w swojej druzgocącej recenzji napisał, że powstały one z wyrachowania, bowiem Gliński miał zamiar jedynie „dowalić emocjonalnie widzom”, zwłaszcza w scenie przesłuchania Rudego. Argument ten jest dla mnie nie do zrozumienia, jak bowiem inaczej uzmysłowić widzom piekło wojny i bohaterstwo Rudego, jeśli nie właśnie przez sceny tortur? Brawa dla Tomasza Ziętka, który znakomicie udźwignął ich ciężar i wypadł bardzo wiarygodnie wzbudzając w widzu niewymuszoną empatię.

Dawno nie mieliśmy w polskim kinie tak dobrego filmu wojennego, zresztą nie powstaje ich wiele z uwagi na wymagający budżet. Budżet Kamieni… też z pewnością nie był duży, co przekłada się na oszczędność w scenach akcji, ta z kolei wcale nie odbija się na jakości filmu. Gliński pokazał to, co pokazują też twórcy Czasu Honoru: że można atrakcyjnie, mądrze i ciekawie mówić o wojnie bez emanowania scenami akcji. Ponadto, reżyser z Kamieni na szaniec Kamińskiego wyciągnął ich esencję, uwypuklając detale, które trafią do pokolenia współczesnych nastolatków. W żadnym miejscu jednak nie przeszarżował. Sceny nagości (bo na pewno nie są to sceny erotyczne), które tak bardzo niektórych uwierają, nie powinny być powodem żadnego zgorszenia. Zostały przedstawione ze smakiem, a nie służą niczemu innemu jak pokazaniu, że ci waleczni chłopcy byli zwyczajni jak każdy z nas. Nie ma się więc co oburzać, że Zośka uprawia seks tuż po śmierci Rudego. On nie lekceważy w ten sposób przyjaciela, on szuka ujścia dla swojego smutku. Pokazanie relacji bohaterów z dziewczynami osadza ich losy w jeszcze bardziej dramatycznym kontekście, który trafnie przemówi do każdego młodego człowieka. A jestem przekonana, że właśnie młodzi ludzie będą stanowić co najmniej połowę widzów Kamieni…Ale film „kupią” też wszyscy z otwartymi umysłami, ludzie nie zamykający swego świata w archaicznych schematach. Pozostałym współczuję. Wszystkim jednak polecam.

Moja ocena: 8+/10

8.03.2014

Nie tylko komedie romantyczne, czyli Dzień Kobiet na filmowo

Dwa lata temu w Dniu Kobiet przedstawiłam moje filmowe propozycje na ten dzień. Filmy o kobietach, z kobietami w rolach głównych. Ale nie stereotypowe komedie romantyczne, do jakich się nas zachęca (zwłaszcza w tym dniu) twierdząc, że takie kino jest absolutnie w guście kobiet, lecz filmy, w których chodzi o coś więcej niż usidlenie faceta. Jestem przekonana, że jest wiele kobiet, które wręcz nie znoszą komedii romantycznych. Sama wcale do nich nie należę, ale jestem bardzo wymagająca co do tego gatunku. Znam natomiast kobiety, które w życiu nie wybrałyby się do kina na komedię romantyczną. Ale to taka dygresja. Zatem oto kilka moich propozycji, chyba dość nieoczywistych, ale naprawdę wartych uwagi.

Trylogia: Przed wschodem słońca, Przed zachodem słońca, Przed północą

Celine, czyli główna postać kobieca tej znakomitej trylogii, to kobieta, którą można kochać albo nienawidzić. Diabelnie inteligentna, błyskotliwa, uszczypliwa, kiedy trzeba i gadająca jak najęta. A przy tym piękna, dzięki temu, że wciela się w nią - chyba wiecznie młoda - Julie Delpy. Nikt inny na miejscu tej aktorki chyba nie poradziłby sobie zresztą tak doskonale z neurotyczną indywidualistką jaką jest Celine. W dużej mierze jednak Celine jest postacią reprezentatywną dla wszystkich kobiet - odzwierciedla ich pragnienia, lęki i żale, co widać szczególnie w ostatniej części cyklu. O filmach pisałam tu  i tu .

Take This Waltz 

Margot ma problem z zaakceptowaniem w rutyny, która wkradła się w jej małżeństwo, a co za tym idzie w całe jej życie. To bardzo ciekawa bohaterka, która łaknie wciąż emocji i zainteresowania, niczym mała dziewczynka, którą zresztą udaje w na co dzień w kontaktach z mężem. Infantylność jest dla niej sposobem na poradzenie sobie z życiem. Ciekawa jest też druga postać kobieca – Geraldine, siostra Margot, która z kolei nie potrafi sobie poradzić z odpowiedzialnością, jaka wiąże się z posiadaniem dzieci. Obie bohaterki są niezwykle prawdziwe, wiarygodne i prowokują do refleksji. To nie jest optymistyczny film. Wręcz odwrotnie – to jeden z najbardziej dołujących filmów, jakie widziałam. Ale polecam go, zresztą już po raz kolejny, bo uważam, że portrety kobiet są tu znakomite. Cała recenzja tutaj.

Gdzie jest Nancy?

Gdzie jest Nancy?

Gdzie jest Nancy to moje niedawne odkrycie. Film przygnębiający, trudny, biorąc pod uwagę jak niewiele w nim akcji, i niełatwy do zapomnienia. Tytułowa Nancy również, jak Margot, nie jest szczęśliwa w małżeństwie, w którym czuje się przede wszystkim samotna. Nawiązuje internetową znajomość i ucieka z domu. Po co, dlaczego, gdzie jest, co chce zrobić…Na ekranie oglądamy sceny rozsypane jak elementy układanki, którą musimy sami złożyć w całość. Rodzi się z nich obraz niestabilnej emocjonalnie kobiety w głębokiej depresji, ogromnie cierpiącej i o skłonnościach sadomasochistycznych. Maria Bello jest w roli Nancy znakomita, gra niemalże na granicy obłędu, a wydobyć go z niej pomagają też zdjęcia Christophera Doyle’a oparte na zbliżeniach na jej twarz. Niewesoły obraz kobiety, ale wart obejrzenia.
  
Druga Ziemia

Drugą Ziemię już kiedyś polecałam i to również ze względu na główną bohaterkę. Rhoda powoduje wypadek w wyniku którego ginie kobieta z dzieckiem. Wszystko przez zasłyszaną w radiu informację o odkryciu drugiej Ziemi. Po wyjściu z więzienia dziewczyna postanawia odkupić swoje winy, odnaleźć męża kobiety, który również ucierpiał w wypadku, i w jakiś sposób zrekompensować mu to, co zrobiła. W tle tej sytuacji mamy możliwość wyjazdu na drugą Ziemię, gdzie można zostawić wszystko za sobą i żyć, jakby nic złego nigdy się nie wydarzyło. Rhoda to intrygująca bohaterka, a grająca ją Brit Marling świetnie buduje jej postać na subtelnościach i oszczędnej mimice. Znakomity jest też sam film – ubrany w kostium s-f, jednak s-f nie będący. Więcej o filmie pisałam tu.

Druga Ziemia

Martha Marcy May Marlene

Wbrew pozorom nie jest to opowieść o czterech kobietach, a o jednej, uwolnionej ze szponów sekty, w której posługiwała się wszystkimi tymi imionami. Ciekawy obraz kobiety, którą pokonały jej własne słabości, obraz manipulacji, jaka dokonuje się w sekcie i rozczarowania, kiedy okazuje się, że nie jest w niej tak pięknie, jak miało być. Oparty o retrospekcje film pozostawia wiele niedomówień, ale postać Marthy je rekompensuje. Elizabeth Olsen w roli kobiety, która przeszła pranie mózgu wzbudza wielką wiarygodność i współczucie. Więcej o filmie pisałam tu.
  
Fish Tank

Fish Tank to z kolei film smutny, ale jednak napawający odrobiną nadziei. Bohaterką jest tu nastolatka z nizin społecznych, a właściwie ze slumsów, marząca o zostaniu tancerką hip – hopową. Marzenia są dla niej odskocznią od mało zachęcającej rzeczywistości – chaotycznego domu i nie dbającej o nią (i właściwie o nic) matki, która woli się zajmować kolejnymi kochankami. W roli Mii czyli głównej bohaterki świetnie poradziła sobie amatorka Katie Jarvis. Mia to buntowniczka, dziewczyna z charakterem, ale wrażliwa i bardzo pogubiona. Ma 15 lat i chce żeby ktoś się nią zainteresował, wskazał drogę, którą ma iść, by nie skończyć jak jej matka. Jednak ta dziewczyna ma siłę i sama może być dla nas wzorem.


Fish Tank 
Ki

Jako alternatywę dla polskich komedii romantycznych i na dowód, że my też jesteśmy w stanie napisać ciekawą postać kobiecą, w wydaniu bardzo współczesnym, polecam Ki. Ki czyli Kinga (Roma Gąsiorowska) ma artystyczną duszę, jest głośna, rozgadana i baaardzo otwarta. Zostawić dziecko w ramionach sympatycznego nieznajomego to dla niej nie problem. No właśnie. Ki prezentuje bardzo nowoczesne podejście do macierzyństwa. Nie pozwala by dziecko ją ograniczało, więc umieszcza je ciągle w ramionach znajomych lub przyjaciół. Nie oznacza to jednak, że jest fatalną matką. Ki to nie Bejbi blues. Ki jest głosem współczesnych kobiet (choć za kamerą stoi mężczyzna), które mają inną wizję macierzyństwa niż stereotypowa prezentowana w mediach. A przy tym jest opowieścią o kolorowej bohaterce, której rzeczywistość podcina skrzydła. Czyli życie, samo życie. więcej o filmie tutaj.


To na dziś wystarczy, ale filmów z ciekawymi bohaterkami znalazłabym znacznie więcej. Odsyłam do mojego wpisu sprzed dwóch lat, który znajdziecie tu i zachęcam do dzielenia się tytułami. A wszystkim dziewczynom życzę wszystkiego najlepszego przez cały rok :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...