1.08.2011

Z notatnika kinomanki, cz. V

Wypadałoby już chyba znowu coś tu napisać. I dziś jest ku temu chyba dobry dzień, bo humor mi dopisuje, będę więc łaskawa dla obejrzanych filmów. To już piąta odsłona mojego notatnika filmowego, czas szybko leci ;) A dziś podzielę się moimi opiniami na temat filmów, oczywiście obejrzanych niedawno, które łączy jedno - opowiadają o miłości.

Tatarak (2009)  9/10

Film kręcony był w moim mieście, wypadało więc w końcu go obejrzeć. Okazja natrafiła się w telewizji, o zupełnie ludzkiej porze, czego się nie spodziewałam. Swego czasu zastanawiałam się nawet czy iść na casting dla statystów, który pan Wajda przeprowadzał w moim mieście, ale dobrze że tego nie zrobiłam - statyści tańczyli, a to jedna z rzeczy, które nie wychodzą mi najlepiej ;) Ale mniejsza o to. Film zrobił na mnie wrażenie. Wiedziałam, że będzie to na poły film o dojrzałej kobiecie zadurzonej w młodym chłopaku, a na poły monolog Krystyny Jandy na temat śmierci męża, ale to co zobaczyłam i tak mnie zaskoczyło. Przede wszystkim samej fabuły jest niewiele - krótka historia, bo i opowiadanie Iwaszkiewicza, na podstawie której powstała też jest krótkie. Generalnie ten film pewnie wyglądałby inaczej gdyby nie śmierć Edwarda Kłosińskiego. Być może nawet można gdzieś o tym przeczytać, może Wajda o tym mówił, nie wnikałam. Ale to jest film o Jandzie, taka jest prawda. O tym jak trzeba wstać i dalej żyć po stracie ukochanej osoby. Nie przez przypadek widzimy jakby kulisy kręcenia filmu - w pewnym momencie Janda ucieka z planu. To oczywiście jest wyreżyserowane, ale działa na emocje. Działa, jak cały film. Ogromny plus dla Jandy za odwagę, mnie akurat jej ekshibicjonizm emocjonalny nie zraża - widocznie było jej to potrzebne. Ważne, że wyszło z tego małe arcydzieło, odważny eksperyment jak na polskie warunki, produkcja na europejskim poziomie.


Romantyczny, o miłości, czarno-biały, ze Zbyszkiem Cybulskim, muzyka Komedy, lata 60-te - czego chcieć więcej? Przepis na dobry film to jest właśnie ;) Prosta historia, proste, a przez to urocze dialogi i ta myśl, że kiedyś i filmy były lepsze, i ludzie byli dla siebie lepsi, i życie było lepsze.

Polowanie na muchy (1969) 6/10

A Polowanie ... chciałam obejrzeć dla Małgorzaty Braunek i dla jej okularów, które parę lat temu triumfalnie wróciły do mody. No i muszę przyznać, że faktycznie pani Braunek w tym filmie jest czarująca, ale poza tym, niewiele rzeczy mnie urzekło. Kiedy przeczytałam opinię "istna psychodelia" - pomyślałam, że to będzie ekscytujący seans. Ale ze stanem jakiejś euforii czy czegoś w tym stylu ma on dla mnie niewiele wspólnego. Jakoś mnie ten film słabo zainteresował, ale nie będę się nad tym rozwodzić. Lepiej powiem co oceniam na plus - epizod Marka Grechuty i występ Trubadurów z płaczliwymi piosenkami (grają zespół o nazwie Bliscy Płaczu;)).

Blue Valentine (2010)  8/10

To dopiero mocny film. Ogląda się go cały czas z zainteresowaniem, bo sceny w nim nie są przedstawione chronologicznie a więc skupiamy się na tym, żeby sobie ułożyć w głowie jasny obraz relacji małżeństwa Cindy i Deana. Poznajemy ich gdy dopada ich kryzys, potem dopiero widzimy jak się poznali itd. na zmianę. Dla mnie każda ze scen tego film to taka mała odrębna opowieść, mały element składający się na piękną historię miłosną. Są sceny, które mocno zapadają w pamięć, te bardzo romantyczne, urocze, jak i ostre wymiany zdań, szarpaniny, a łączy je jedno - ich źródłem jest miłość. Generalnie film ten może trochę zniechęcać do wchodzenia w związki i działać nieco przygnębiająco, ale wydaje mi się być, niestety, bardzo prawdziwy. Ile małżeństw kończy tak jak Cindy i Dean? Niestety, zbyt wiele. Z drugiej strony może on być przestrogą czego należy unikać. Na pewno jednak nie oddziaływałby w ten sposób gdyby nie odtwórcy głównych ról czyli Michelle Williams (nominowana za rolę Cindy do Oscara) i Ryan Gosling. Oboje są rewelacyjni, a Gosling podoba mi się z filmu na film coraz bardziej, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że gra ciągle ten sam typ postaci. Sam film nazwałabym przejmującym - nie jest to film wymagający, ale wpływający na emocje.


Spodziewałam się czegoś na miarę "Wyśnionych miłości", ale ten film okazał się trochę mniej melancholijny, jednak czaruje podobnie. Jest to klimatyczna, bezpretensjonalna opowieść o poszukiwaniu miłości i swojego miejsca w świecie, opatrzona całkiem dobrą muzyką, fajnie zagrana. Ale niestety mało wciągająca i trochę za bardzo jak dla mnie bajkowa, a za mało wiarygodna, co ciąży na całościowym odbiorze.


Powiem Wam w sekrecie, że scena od której wziął się polski tytuł jakoś mi umknęła...Ale za to nie umknęła mi jedyna w tym filmie kolorowa scena i uważam, że jest ona genialna (generalnie są to może dwie może trzy sekundy, ale jakże ważne dla naszego bohatera). Historię miłosną filmu oczywiście znowu oceniam na plus, taka moja natura romantyczki, ale tym razem przyznaję, że nie zrozumiałam kilku innych wątków, które jakoś mi nie pasowały do całości. Jest to jednak tylko zachętą do ponownego seansu, bo film na pewno jest tego wart, mimo iż momentami się dłuży. Dodam, że jest to film duńsko-islandzki, a więc jakość sama w sobie.

Absolwent (1967)  8/10

No w końcu...Nie znać takiego klasyka, z taką ścieżką dźwiękową - jeśli jeszcze ktoś nie widział, polecam nadrobić jak najszybciej. Może nie wpiszę go do grona moich ulubionych filmów, ale na pewno na półkę z dobrym kinem bym go postawiła. Myślę, że jest to film ponadczasowy i w tym tkwi jego siła. Pomijam muzykę i Dustina Hoffmana, bo to jest oczywiste. 


Wiem, że krótko i niezbyt ambitnie, ale komu w dzisiejszych czasach chce się czytać długie recenzje? Na koniec to co mi w głośnikach gra czyli The Naked and Famous. Co do ich płyty mam na razie ambiwalentne uczucia, ale kilka kawałków skradło już moje serce, zwłaszcza ten: